Wspomnienia niczym powroty do stron rodzinnych (15)

Miłość do Wilna przekazana pokoleniom

Nieprzemijająca miłość

Teraz, gdy zapukała do niej setna złota jesień, uważa, że zbyt szybko czyjaś niewidzialna ręka zrywała kartki kalendarza. Została świadomość, że wszystko, z czym - z takim oddaniem - żyła, minęło bezpowrotnie. Została natomiast liczna rodzina - kochana i kochająca - oraz nieprzemijająca miłość do Wilna, do Ziemi Wileńskiej, skąd pochodzi.

Ta miłość jest na tyle silna, że pokłosie jej wykiełkowało w podobnych uczuciach do miasta nad Wilią w jej dzieciach, wnukach, prawnukach a nawet i praprawnukach. „Babcia Władzia jest ostoją naszego rodu, wileńskiego rodu - zapewnia wnuczka Barbara Alancewicz- Grędzińska, właścicielka Hotelu „Wileński”.

Władzia była w rodzinie najmłodszym dzieckiem. Przed nią u państwa Wiktorii i Jana Batraniec w podwileńskich Skopiszkach gminy rzeszańskiej urodziło się ich czworo - Aleksander, Józef oraz Jadwiga i Apolonia. Ojciec, który gospodarzył na przeszło 60 hektarowych połaciach ziemi, cieszył się zaufaniem całej okolicy. Pełnił rolę sołtysa, sędziego, zajmował się pocztą, pięknie śpiewał na różnych uroczystościach i radosnych, i tych smutnych.

„Będę leczyć ludzi”

Mała Władzia w tej niewielkiej wsi znalazła dla siebie umiłowane zajęcie - z miejscową zielarką i znachorką panią Grochowską uwielbiała chodzić po okolicznych łąkach i lasach, pomagała w zbieraniu ziół. Już bodaj wtedy zrodziła się myśl - „będę leczyć ludzi”.

Gdy była jeszcze dzieckiem, zmarła Matka. Władzia została więc pod opieką starszej siostry Jadwigi, mieszkającej w Nowej Wilejce. Uczęszczała do szkoły powszechnej, a jednocześnie dotrzymywała towarzystwa miejscowemu księdzu, gdy ten odwiedzał chorych, ubogich i zawsze chęć pomocy, współczucie było pierwszą myślą, jaka kołotała do jej serduszka.

W najstarszym wileńskim szpitalu im. św. Jakuba uczyła się w szkole dla położnych, którą ukończyła w 1935 roku. Opiekunką jej grupy i instruktorką zajęć praktycznych była starsza położna Franciszka Żeniewska, siostra dr. Floriana Piotrowskiego. W ten sposób dwoje szlachetnych ludzi, spotkało się na jednej wileńskiej ścieżce życiowej. Zanim to jednak nastąpiło, nowo „upieczona” pielęgniarka Włada, w styczniu 1936 roku, podjęła pracę w powiatowym Ośrodku Zdrowia w Oszmianie. Była w tym ośrodku jedyną pielęgniarką. Pod kierunkiem dr Józefy Witkowskiej obsługiwała poradnie: ogólną, okulistyczną, gruźliczą i wenerologiczną. W 1937 roku naczelna pielęgniarek Irena Danowska oddelegowała Władysławę do Wilna na sześciomiesięczny kurs pielęgniarek który, po zdaniu państwowego egzaminu, ukończyła z tytułem dyplomowanej pielegniarki,. Rozpoczęła pracę w Miejskim Ośrodku Zdrowia przy ulicy Wielkiej.

Kiedy kuzynka zachorowała, Władzia poprosiła siostrę dr Floriana Piotrowskiego, by przekonsultował chorą. Lekarz Piotrowski, już wtedy miał dyplom doktora wszech nauk lekarskich oraz specjalizował się w Klinice Chirurgicznej USB (kierował tą kliniką znakomity wileński profesor Kornel Michejda) zgodził się na konsultację. Było to ich pierwsze spotkanie. Dr Piotrowski był wtedy wdowcem i sam wychowywał czworo dzieci.

Ból podzielony na dwoje

Okres okupacji niemieckiej i walka w obronie synów Ziemi Wileńskiej jeszcze bardziej zbliżyły Władysławę i Floriana.

Pracowali w służbie zdrowia razem z położną Marią Skrobutan, kuzynką doktora Mieczysława Pimpickiego. Byli jednomyślni: pomagali wielu Polakom ratując chłopców przed wywózką na roboty do Trzeciej Rzeszy. Po prostu fałszowali wyniki badań. Podmieniano krew zdrowych ludzi na krew chorych np. na gruźlicę. Podobnie postępowano ze zdjęciami rentgenowskimi. Wielką pomoc w tym okazywała rentgenolog Izabela Romanowska.

Dwaj synowie bliźniacy Piotrowscy- Janusz i Jerzy- oraz sam pan Florian, w momencie wejścia do Wilna okupantów włączyli się do ruchu oporu. Należeli do najbardziej brawurowego i największego zgrupowania AK, jakim była 3 Brygada Wileńska „Szczerbca”.

W Turgielach dr Florian udzielał pomocy rannym żołnierzom polskim. I tutaj, pod Turgielami podczas akcji bojowej poniósł męczeńską śmierć 18 letni Janusz, pseudonim „Grzmot”. Ciężko ranny w nogę, nie mógł uciekać - Niemcy zakłuli go bagnetami. Ból tej tragedii Władysława i Florian dzielili już po połowie. Po ekshumacji z Murowanej Oszmianki, gdzie był przez rodzinę potajemnie pogrzebany, dziś Janusz Piotrowski „Grzmot” spoczywa w kwaterze akowców na wileńskiej Rossie.

Wyjazd do Polski

Odpowiedzialność za życie dzieci Floriana wzięła Władysława na swe barki również wtedy, gdy doktor - wraz z synem Jerzym - musieli uciekać do Polski, gdyż NKWD już wpisało ich na listę wywózki do Kaługi. Władysława bez chwili wahania podjęła decyzję o wyjeździe. Podróż po czterech dniach — autem, furmanką, pieszo – zakończyła się w Olsztynie, gdzie Florian Piotrowski z Białegostoku dostał polecenie zorganizowania kolejowej służby medycznej .

Tak też się stało. Dr Piotrowski był organizatorem Szpitala Kolejowego w Olsztynie, w którym potem pracowało wielu lekarzy z Wilna. To właśnie dr Florian uważany jest za założyciela oddziału chirurgii w powojennym Olsztynie. On pierwszy dokonał amputacji na zgangrenowanej stopie kobiety.

Właściwie życie dr Floriana to kolejna wspaniała legenda człowieka, bezgranicznie oddanego ludziom i Wilnu.

Porody na ulicy

Pani Władysława po przybyciu do Olsztyna przyjmowała porody, najczęściej w domach, ale zdarzało się także — na ulicy. Losy powojennych kobiet, przyszłych matek, były często tragiczne. Pani Władysława w tej nietypowej sytuacji wykazywała niebywałą pomysłowość. Czasem sama opiekowała się przez jakiś czas noworodkiem, była dla maleństwa niańką i gosposią.

W 1948 roku na świat przyszedł ich wspólny syn Mirosław. Małżonkowie jednak pracowali nadal zawodowo. Florian w Wojewódzkiej Stacji Pogotowia Ratunkowego a Władysława, jako pierwsza w powojennym Olsztynie pielęgniarka, w poradniach: okulistycznej, przeciwgruźliczej, dziecięcej, w pogotowiu ratunkowym.

„Obecnie babcia mieszka ze swoim synem Mirosławem, jedynym wspólnym dzieckiem, które im się urodziło z dziadkiem Florianem - opowiada wnuczka Hanna Piotrowska, która jest żoną Mariusza, syna Jerzego. - Ale nigdy w naszym życiu ani dzieci, ani wnukowie nie odczuli różnicy, czy są wspólne, rodzone, czy tylko dziadka Floriana. I my jednakowo ją kochamy”.

Babcia Włada jest otaczana miłością dzieci Mirosława, Romualda i Jadwigi (Jerzy już nie żyje), 10-ga wnuków, 15 prawnuków, 6-ga praprawnuków.

Nadal służąc ludziom

Ponad pół wieku Władyslawa Piotrowska oddała służbie zdrowia na Wileńszczyźnie i na ziemi olsztyńskiej.

Pracę pani Włady doceniali jej przełożeni oraz władze. Przez lata doczekała się słów uznania, została też wyróżniona wieloma odznaczeniami.

W wieku lat 80 odkryła w sobie jeszcze jedną pasję - podróżowanie. Na osiemdziesiąte urodziny siostrzeniec, arcybiskup Henryk Gulbinowicz zaprosił ją na wycieczkę do Izraela. Wtedy rozsmakowała się w podróżach. Stwierdziła, że życie naprawdę zaczyna się po osiemdziesiątce. Z wycieczką wybrała się też do Francji, zwiedziła Lourdes, a we Włoszech zobaczyła Monte Cassino i Rzym. W Watykanie dostąpiła zaszczytu przywitania się z papieżem Janem Pawłem II.

Z Wilnem też się nie rozstaje, poprzez wspomnienia. Traktuje to miasto jako swoją wielką miłość, tu też pozostała jej siostra.

„Trudno wytłumaczyć mamie, że to już nie ten wiek i nie musi tyle robić - mówi syn Mirek - a jednak nadal jest bardzo troskliwa wobec nas wszystkich. Nasza mama to nasze szczęście”.

Kolejne pokolenie z rodu Piotrowskich poznaje historię rodziny i z wielkim szacunkiem pochyla głowy na cmentarzu Rossa.

Krystyna Adamowicz

Na zdjęciu: Władysława i Florian Piotrowscy, pielęgniarsko-lekarskie małżeństwo, podczas jednej z wypraw ulubionym kajakiem; lata 60-e.
Fot.
archiwum rodzinnego

<<<Wstecz