O dwóch takich, co ukradli „Snoras”

Sytuacja okazała się znacznie gorsza niż przypuszczaliśmy, orzekł przedstawiciel Banku Centralnego Litwy po tym, gdy został znacjonalizowany bankrutujący bank „Snoras” i zarządzanie nim przejął państwowy pełnomocnik. Co miał dokładnie na myśli przedstawiciel Banku Centralnego na razie nie wiemy. Być może to, że manko wynikające z zobowiązań finansowych „Snorasu” a jego kapitałem jest wyższe niż 1 mld 200 mln, które ogłoszono w momencie nacjonalizacji. Nie wiem. Nie zmienia to jednak faktu, że na brakujący miliardzik z hakiem zrzucimy się my, wszyscy litewscy podatnicy. Rząd już zaciągnął błyskawiczną pożyczkę na ten cel.

Więc jako podatnik i sponsor bankowego bankruta chciałbym wiedzieć, dlaczego dopiero teraz, kiedy już „łyżka po obiedzie”, dowiadujemy się, że bank był raczej miejscem ryzykownych operacji niewiele mających wspólnego z prawdziwym uczciwym biznesem, jak post factum tłumaczył nam premier Andrius Kubilius. Dlaczego dopiero teraz opinia publiczna jest karmiona sensacjami o głównych udziałowcach „Snorasu” Baranauskasie i Antonowie, którzy okazali się być pazernymi do szpiku kości cwaniaczkami. Baranauskas, jak nieoficjalnie ustalili dziennikarze, miał sobie płacić najwyższą na Litwie pensję. Bagatela jakieś tam 500 tysięcy litów miesięcznie. Lubił się chełpić swym majątkiem, zwłaszcza najnowszymi, super drogimi modelami samochodów, czy luksusowymi nieruchomościami w centrum wileńskiej starówki i nawet w Nicei. A Antonow to w ogóle jeden z hersztów rosyjskiej mafii, twierdzą litewskie media, który bank wykorzystywał dla swych ciemnych interesów. Słowem, z całości obrazu odtwarzanego już po bankructwie wynika, że „Snoras” był typowym przykładem na wpół kryminalnej instytucji powołanej do zawłaszczania pieniędzy podatników, jakie mieliśmy kiedyś u zarania naszego litewskiego kapitalizmu. Takie jak sławetny bank „Sekunde”, czy piramida finansowa oszusta Gintarasa Petrikasa.

To, że cwaniacy ogarnięci manią pieniędzy byli zawsze i będą, jak świat stoi – nic na to nie poradzimy. Pytanie w tej konkretnej sytuacji brzmi, na ile wiarygodne okazały się instytucje państwowe, które są zobligowane do ochrony litewskiego systemu bankowego przed takimi cwaniaczkami. Szef Banku Centralnego Litwy Vitas Vasiliauskas twierdzi, że Bank Centralny zadziałał fachowo i na czas, bo gdyby zwlekał, to doszłoby do „chaotycznego bankructwa” „Snorasu”, co kosztowałoby litewskiego podatnika nie 1 mld 200 mln tylko całe 4 mld litów. „Snoras” ponoć jeszcze latem był wnikliwie kontrolowany przez Bank Centralny i już wówczas stwierdzono wiele nieprawidłowości i miliardową dziurę finansową. Pytanie zatem brzmi, dlaczego w takiej sytuacji Bank Centralny pozwolił na jesienną „agresywną” kampanię „Snorasu” w celu pozyskania kolejnych naiwnych depozytariuszy, których kuszono wyższymi odsetkami niż w konkurencji? Czy nie była to klasyczna akcja wciągania do pułapki finansowej nieświadomych niebezpieczeństwa obywateli, by ratować bankrutujący bank przed krachem?

Wydaje się, że jak tak dalej pójdzie, to również na Litwie powstaną spontaniczne grupy antykapitalistyczne, które na razie możemy tylko obserwować w telewizji, jak okupują handlowe centra Nowego Jorku i innych światowych stolic. Grupy takie powstają na znak protestu wobec bezradności instytucji państwowych, które nie potrafią okiełznać nieuczciwych, ogarniętych chęcią zysku za wszelką cenę pseudokapitalistów.

Na Litwie dzisiaj brakuje faktycznie na wszystko. W Sejmie jest szykowany projekt budżetu, który można by nazwać budżetem drakońskich cięć. I w takiej sytuacji rząd jest zmuszony do nieplanowanej miliardowej pożyczki, bo nikt w tym państwie nie potrafił dopilnować dwóch spekulantów i hochsztaplerów.

Tadeusz Andrzejewski

<<<Wstecz