Kresowa „pamięć i groby”

W czasach powszechnego zapatrzenia się w stronę Zachodu pomysł podróży kawałkiem dawnych Kresów Wschodnich wydaje się być czymś niedorzecznym. Co ciekawego można dziś spotkać na tych, przez Boga i ludzi zapomnianych, terenach? Prowadzi tam jedynie potrzeba dotknięcia pamięci, wsłuchania się w tętno historii, która – cokolwiek by myśleć – wciąż jeszcze tli się w głębokim palenisku kresowym.

Im bliżej białorusko-litewskiego pogranicza, tym częściej można natrafić na zakątek, by na krótko cofnąć się w czasie. „Ojczyzna – to pamięć i groby”... Jeżeli z pamięcią, umierającą wraz z przedwojennym pokoleniem, jest coraz słabiej, groby i świątynie wciąż trwają na swym posterunku.

Szosa Wilno-Połock, niegdyś zwana Traktem Witoldowym, Batorego czy Napoleona, od XV w. główna droga komunikacyjna Moskwy z Litwą i Rzeczpospolitą. Dziś stanowi ruchliwy szlak tranzytowy na Rosję. Pozbawiony niemal wszelkich atrakcji turystycznych, nie zachęca kierowców do wgłębiania się w cudzą przeszłość. A przecież tym traktem król Stefan trzykrotnie kierował swe wyprawy przeciwko carowi Iwanowi Groźnemu. Do miasteczka Michaliszki nad Wilią dostarczano drogą rzeczną działa oblężnicze, proch i amunicję, by dalej na wschód transportować je lądem. Ze wzgórza w miasteczku Świr, położonym w 5 km od szosy, Stefan Batory odbywał w 1579 r. przegląd jazdy litewskiej.

Dziś nad tym miasteczkiem góruje kościół pw. św. Mikołaja z poł. XVII wieku, przerobiony i powiększony w 1909 r. Ślady późniejszej „przeróbki” świątyni Bożej na filię wileńskiego zakładu podzespołów radiowych za czasów sowieckich usunięto dopiero w latach 90. ub. stulecia. Leżące przy szosie miasteczko Konstantynów – erygowana w XVIII w. przez Konstantego Chomińskiego parafia z kościołem Wniebowzięcia NM Panny. Na dziedzińcu przykościelnym zachowały się groby rodziny Chomińskich.

Jadąc w kierunku jeziora Narocz – „kresowego morza” – trakt przecina leśne tereny, na których podczas II wojny światowej rozegrał się jeden z najtragiczniejszych epizodów w historii Armii Krajowej. W tych lasach od wiosny 1943 r. miała miejsce baza pierwszego na Wileńszczyźnie partyzanckiego oddziału AK pod dowództwem Antoniego Burzyńskiego „Kmicica”. Tutaj latem 1943 r. partyzantka sowiecka, pod pretekstem zorganizowania wspólnej akcji, podstępem rozbroiła i aresztowała około 150 akowców. Część z nich pod przymusem próbowano wcielić do jednostki pod dowództwem sowieckim, zaś pozostałych wraz z „Kmicicem” i dowództwem oddziału oraz kilkunastoma członkami terenowej organizacji AK z okolicznych wsi zamordowano w nieznanym miejscu. Zginęło wówczas około 80 partyzantów i członków polskiego podziemia. Kilkudziesięciu akowców, którym udało się uniknąć schwytania, stworzyło później trzon słynnej 5 Brygady „Łupaszki”. W 1992 r. przy kościele pw. św. Andrzeja w miasteczku Narocz (przed wojną Kobylnik) stanął krzyż Straży Mogił Polskich ku czci zdradziecko zamordowanych przez Sowietów partyzantów z oddziału AK „Kmicica”. Niestety, dziś jedna z ulic Naroczy nosi imię organizatora tego zdradzieckiego czynu – sowieckiego partyzanta Fiodora Markowa.

Cudem ocalone przed zagładą

Widoczna z szosy biała sylwetka barokowej świątyni wręcz nakazuje skierować się w stronę Duniłowicz – niegdyś miasteczka, dziś wiejskiego osiedla. Królują nad nim wieże kościoła i... wzgórze cmentarza legionistów z 1920 r. Zagadką pozostaje, jak w latach komunizmu nie dosięgła go spycharka, by zrównać z ziemią ten wymowny znak obecności polskiego oręża, polskiej obecności na tej ziemi. Schody prowadzą na wysokie wzgórze, ku równym rzędom białych krzyży. Zachował się też cokół pomnika z czytelnym napisem, świadczącym o tym, że uroczystość jego odsłonięcia w dniu 25 czerwca 1936 roku zaszczycił swoją obecnością prezydent Rzeczypospolitej Polskiej Ignacy Mościcki. Na cokole wtedy rozpościerał skrzydła Orzeł Biały, o którego zachowaniu – rzecz jasna – nie mogło być mowy. A jednak cmentarzyk z grobami ponad 60 poległych żołnierzy wraz z dowódcą – kawalerem Orderu Virtuti Militari – przetrwał. Trochę odosobniony – ponad miasteczkiem, ponad czasem, który już jest zupełnie inny.

Pobliską świątynię spotkał los bardziej dramatyczny. Kościół pw. Trójcy Świętej, ufundowany dla dominikanów i wzniesiony w r. 1769, po Powstaniu Styczniowym zabrany na cerkiew prawosławną, w międzywojniu zwrócony katolikom, od 1945 r. był zamknięty przez władze sowieckie. Służył przez pewien czas jako magazyn, powoli popadając w ruinę. Przeciekający dach, zabite deskami okna i drzwi świątyni Bożej straszyły wizją powszechnego ateizmu do 1990 r. Pierwsze nabożeństwa przy powybijanych oknach i grubym szronem pokrytych ścianach rozpoczęły nowy okres w jej dziejach. Świadczy o tym dziś tablica przy drzwiach wejściowych z wymownym tekstem:

„Wdzięczni Bogu i wstawiennictwu Maryi –
Za wolność religii i Kościoła;
Za to, że minęły lata bezprawia, poniżenia
I dewastacji tej świątyni 1945- 1990
Wznosimy ten kamień dla potomnych,
By trwając przy Bogu – dbali o nią
I bronili jej nawet do oddania swojego życia.
Ks. prob. Krzysztof Pożarski
oraz parafianie duniłowiccy,
którzy dokonali jej renowacji.

                        Duniłowicze, 1.11.1992 r.”

Słowa „bronili nawet do oddania swojego życia” kojarzą się też z pomnikiem na dziedzińcu, postawionym w tym samym czasie i przypominającym ofiarę z życia dwóch kapłanów, złożoną w obronie wiary przed bolszewickim najeźdźcą.

Symbole walk, zbrodni i świadectwa świętości

Kolejnym przystankiem w poszukiwaniu minionego czasu jest Głębokie – miasto o pięćsetletniej historii. Powstania i wojny, których nigdy nie brakowało na ziemiach kresowych, zmieniały jego oblicze, skład narodowościowy, ustroje państwowe. Stary miejski cmentarz Kopciówka zachował resztki pamięci o niektórych dziejach sprzed lat: polskie nagrobki z XIX i I poł. XX w., kwaterę żołnierzy polskich z 1920 r., liczącą ponad 130 grobów. Spoczywają tu m. in. także rodzice pisarza T. Dołęgi-Mostowicza oraz wielce zasłużeni dla tych ziem księża Aleksander Zienkiewicz i Józef Frąckiewicz.

Wiek XX okrył Głębokie ponurą sławą miejsca jednej z wielu sowieckich zbrodni na terenach północno-wschodnich Kresów. Oddalony o 3 km od miasta dawny klasztor bazylianów w Berezweczu (przed wojną – koszary KOP) po 17 września 1939 r. stał się więzieniem dla „wrogów ludu” i wprowadzanego ustroju. Niemal od pierwszych tygodni po zdradzieckim najeździe Armii Czerwonej na Polskę organy bezpieki rozpoczęły masowe aresztowania ludności polskiej: inteligencji, obszarników, zamożniejszych chłopów z północnej części byłego województwa wileńskiego. Cele poklasztorne w Berezweczu wypełniło kilka tysięcy osób stłoczonych w nieludzkich warunkach, poniżanych i męczonych jedynie za to, że byli Polakami. Podczas ewakuacji więzienia przed zbliżającymi się w czerwcu 1941 r. wojskami III Rzeszy strażnicy NKWD wymordowali więzionych – częściowo na terenie więzienia, częściowo na „drodze śmierci” w kierunku Witebska. Berezweckie piekło tylko w 1941 r. pochłonęło ponad dwa tysiące ludzkich istnień.

Mroczna historia tego miejsca miała ciąg dalszy po wkroczeniu Niemców. Już we wrześniu 1941 r. były klasztor i okolice zajęto pod obóz jeńców armii sowieckiej. Po drugiej stronie jeziora, w lasku Borek, grzebano jego ofiary, a także ludność żydowską miejscowego getta oraz Polaków – członków ruchu oporu i księży. 4 marca 1942 r., jako męczennicy za wiarę, zginęli tu błogosławieni kapłani archidiecezji wileńskiej: Mieczysław Bohatkiewicz, Władysław Maćkowiak i Stanisław Pyrtek, w 1999 r. wyniesieni na ołtarze przez Ojca Świętego Jana Pawła II. W miejscu ich egzekucji dziś prawdopodobnie znajduje się strzelnica strażników więziennych obecnego berezweckiego więzienia o zaostrzonym rygorze. W lesie Borek o licznych zbrodniach totalitarnych reżimów XX w. przypominają pomniki na żydowskim cmentarzu i jenieckich mogiłach. W kilkunastu zbiorowych grobach spoczywa ponad 30 tys. ofiar. W ostatnich latach, staraniem krewnych z Polski, obok pomnika z napisem, że spoczywają tu „ludzie sowieccy zamordowani przez faszystów” stanął krzyż katolicki. Całą prawdę o Berezweczu i ofiarach Borku wciąż jednak kryje milczenie.

Pamięć mocniejsza od próby czasu

Tereny Wileńszczyzny, podzielonej między Litwą i Białorusią, nadal kryją zapomniane mogiły nawołując do przywracania prawdy historycznej. Świadectwem tego, wydarzenia ostatniego lata: w pobliżu wsi Szo niedaleko Głębokiego odnaleziono szczątki dowódcy przedwojennej polskiej strażnicy Pawła Połczyńskiego ze stacjonującego tu Korpusu Ochrony Pogranicza.

Miejscowa ludność przekazała historię tego małego granicznego punktu, najbardziej wysuniętego na wschód dawnego województwa wileńskiego. Obok tej wsi do roku 1939 przebiegała granica między Polską i Rosją sowiecką. W pamiętną noc 17 września strażnica we wsi Szo została zaatakowana jako jedna z pierwszych. Z koszar, stojących w pobliżu lasu, żołnierzom udało się ukryć. Ich odejście, prowadząc nierówną, prawie godzinną walkę z najeźdźcą, wspierał dowódca strażnicy Paweł Połczyński. Uzbrojony w CKM prowadził nierówny bój z koszarowej wieży, zanim rzucony granat nie zakończył samotnego oporu. Po odejściu czerwonoarmistów żołnierze polscy wrócili z lasu. Mieszkańcy pomogli im żywnością i ubraniem, a później, niedaleko strażnicy pochowali jej obrońcę. Z czasem strażnica uległa zniszczeniu, na jej fundamencie i wokół wyrosły drzewa, a miejsce pochówku Pawła Połczyńskiego uległo zapomnieniu.

Świadków tamtych wydarzeń zostawało coraz mniej, zanim w br. przypadkowo nie odnaleziono szczątków obrońcy strażnicy. Tego lata wolontariusze z Głębokiego – młodzież z miejscowym proboszczem, ks. Mieczysławem Janczyszynym na czele – zorganizowali w Szo trzydniowy obóz. W miejscu dawnej strażnicy, na zachowanych fundamentach, przygotowano miejsce dla ustawienia krzyża, a w lesie została odprawiona Msza św. w intencji ofiar wojny. Tym samym jeszcze jednemu wydarzeniu sprzed lat przywrócono pamięć.

Tak oto ledwie kilkadziesiąt przebytych kilometrów drogi staje się lekcją historii. Nawet pobieżna podróż otwiera nieznane wątki, wypełnia utracone luki w pamięci i wiedzy. Po latach wymuszonego milczenia wciąż przemawia do serc i umysłów ludzi, dla których ojczysta historia nie przestaje być źródłem uczucia, zwanego patriotyzmem. Tak samo, jak było ono bliskie tym nielicznym osobom, które wbrew panującemu na tych ziemiach systemowi i próbom usuwania śladów polskości pielęgnowały i chroniły od zagłady żołnierskie mogiły, krzyże, napisy. Na terenach obecnej Białorusi znajduje się około 30 miejsc pochówku żołnierzy polskich z czasów wojny polsko-bolszewickiej 1919-1920. Zachowanych najczęściej dzięki poświęceniu tych nieznanych strażników pamięci. Cicha modlitwa, bukiecik polnych kwiatów, biało-czerwona chorągiewka czy znicz na grobie legionisty, zapalony nieznaną ręką – tylko tyle. Aż tyle...

Czesława Paczkowska

Na zdjęciu: Duniłowicze, droga do jeziora Świdno; groby żołnierzy polskich.

<<<Wstecz