Kto merda obiektywizmem „Newsweeka”? (I)

Nieprzychylne Polakom litewskie media kwiczą z radości. Sam Jego Wysokość „Newsweek” – w osobie pani redaktor Marii Wiernikowskiej – pochylił się nad (pseudo)polską społecznością Wilna i Wileńszczyzny. Wyprostował się bardzo zdegustowany. I zdziwiony. Tym, że „Litwini mają (do tej społeczności) aż tak anielską cierpliwość”.

Po lekturze artykułu „Polski skansen na Litwie” też się temu dziwię. To znaczy – tej litewskiej do Polaków cierpliwości. Toż to wyprane z dawnych przedwojennych polskich elit kołtuństwo, ciemnogród i cepelia w czystej postaci. Za Sowieta byli to przynajmniej „chłopi w kołchozach, kierowcy taksówek i szatniarze”, dziś – to zamknięci „we własnym kręgu” zataczający się menele. Rozpita, w dodatku ruskojęzyczna, prymitywna dzicz. Wredna jak sto szatanów. Z czystego sadyzmu drażni Litwinów dębem Piłsudskiego w Zułowie, „językiem niezgody” na dwujęzycznych tablicach oraz „wojskowymi piosenkami z międzywojnia i patriotyczymi hymnami” nadawanymi w niedzielne poranki w emitowanym przez Radio „Znad Wilii” „Magazynie kombatanta”.

To starsi. Dzieci nie lepsze. Choć uczęszczają do (pseudo)polskich szkół, to „w domach oglądają rosyjską telewizję”. Z takiego nasienia wyrastają nastolatki-mankurci. Pozbawieni szans na społeczny awans w ogóle nie wiedzą, w jakim świecie żyją, chadzają więc za krowimi ogonami. Pani redaktor jednego takiego tępaka, który wlókł się „za krowiną na łańcuchu”, nawet zaczepiła. Co prawda nie był pijany jak bela, a i po polsku „zaciongał” pięknie, a nawet wiedział, że chodzi do XI klasy, ale kiedy matura – już nie. „A czego chciała od odmóżdżonego przez polską szkołę oszołoma?” – pytam się autorkę wzorem jej zaciongającego rozmówcy.

Czuć, że dziennikarce nawet „pastuszka” żal, ale co poczniesz, skoro to właśni rodzice uczynili mu taką krzywdę posyłając do polskiej szkoły. Mądrzy rodzice oddają pociechy do „normalnych”, znaczy się litewskich szkół, jak to czynią „wielkopolskie” żony litewskich chłopaków. Czyli dziewczyny z Polski, na które „tutejsi krzywo patrzą, bo chciały Litwinów”. A przecież one jedyne mają „pomysł na polskie szkoły na Litwie”. Zamiast jeszcze istniejącego systemu polskojęzycznej oświaty proponują ciemnocie polską szkółkę sobotnią, którą już nawet prowadzą. Ale nikt się z tymi mądrymi kobietami nie liczy. Pani redaktor konstatuje, że to dlatego, iż nie żebrzą w Polsce o pomoc, jak to robią „wszystkie inne polskie szkoły zaopatrzone i wyposażone pod sufit”. Ja obawiam się, że jest inaczej. Na Wileńszczyźnie nikt nie rozumie, czego te damy od nas chamów chcą. „Oni żesz, paniczka, mówią po wielkopolskiemu, a my zaciongamy po wilenskiemu... Gdzie nam ich rozumieć?”.

Okazuje się bowiem, że na Litwie, poza wielkopolskimi żonami, piękną polszczyzną mówi tylko „pierwszy prezydent Litwy” Vytautas Landsbergis. Bo tylko on zachwycił autorkę ciętą ripostą: „solecznicki ogon merda warszawskim psem”. Na Wileńszczyźnie nic się pani redaktor nie spodobało. Ani „mizerny pomnik Mickiewicza” w Solecznikach, ani „tłumaczone na polski z błędami podręczniki”, ani polskie zespoły pieśni i tańca, których nie miała okazji oglądać, ale to i dobrze, bo jak objaśnił jej pewien profesor, „Wileńszczyzna nigdy nie miała swojego ludowego stroju”. Dziennikarka zapamiętale kopie w jedną tylko bramkę. Nie dostrzegła najdrobniejszego argumentu uzasadniającego trwanie Polaków z Wileńszczyzny przy ich polskości, nie wypatrzyła w nas najmizerniejszej sympatycznej cechy. I przez to przesadziła. Jesteśmy w jej reportażu tak prymitywni, nieokrzesani i dzicy, że aż niewiarygodni. Gdybyśmy odpowiadali powyższym opisom, powinnibyśmy panią Wiernikowską jeszcze oskalpować i pożreć. A skoro uszła z Wileńszczyzny z nienaruszoną koafiurą i cało, to coś tu nie gra. Obawiam się, że ktoś mocno zamerdał jej obiektywizmem, a co za tym idzie obiektywizmem całego „Newsweeka”. Dla mnie tygodnik sięgnął bruku.

Lucyna Schiller

<<<Wstecz