Wspomnienia niczym powroty do stron rodzinnych (9)
Z Wilnem we krwi
Krzysztofa Jankowskiego zna niemal całe wileńskie, polskie środowisko dziennikarskie. Imponująca siwa broda, szczery uśmiech, a w oczach zainteresowanie wszystkim, czym żyjemy, my, Polacy na Ziemi Wileńskiej.
Jednakowo dobrze zna historię tej ziemi, jak i wydarzenia aktualne. Gdy w Polsce, gdzie mieszka z rodziną, zniknęła „Prasa-Książka-Ruch”, instytucja, która była monopolistą kolportażu prasy z zagranicy, on wziął na swe barki promocję i kolportaż polskiej prasy wileńskiej. Bezinteresownie. Bo wiedział, że wiadomości z Wilna i Wileńszczyzny, gdzie wielu ludzi zostawiło swoje serce i dorobek życia, są dla nich jak łyk źródlanej wody.
A mógł się urodzić na Kołymie
Krzysztof Jankowski nie zdążył urodzić się w Wilnie. Młoda rodzina wileńska – Jadwiga i Zygmunt Jankowscy – musiała szybko dokonać wyboru. Groziła jej wywózka. „Dlatego urodziłem się nie na Kołymie, a we Włocławku” – żartuje nieraz…
Gdy chłopak się urodził, z wyborem imienia nie było kłopotu. Będzie Krzysztofem, jak patron ich ukochanego Wilna. Na drugie imię nadano mu Paweł, być może dlatego, że właśnie nieopodal kościoła św. Piotra i Pawła na Antokolu mieszkali. Na Sapieżyńskiej. A może dlatego, że urodził się pan Krzysztof w dniu św. Piotra i Pawła.
Ta rodzina honorowała symbole. Była przywiązana nie tylko do ludzi, ale też do bohaterów książek, postaci historycznych. W ten sposób córeczce państwa Jankowskich, urodzonej jeszcze w Wilnie, nadano imię Luiza, dzięki Stendhalowi i jego książce „Pustelnia Parmeńska”, którą zaczytywała się młoda mężatka Jadwisia.
Przywiązanie do zauroczeń literackich, historycznych nie ominęło również ich syna Krzysztofa.
Starszego dziś już pana można spotkać wszędzie, gdzie brzmi hasło Wilno. Czy to są imprezy kresowe w Mrągowie, czy tradycyjne kaziuki, organizowane w miejscowościach Warmii i Mazur, tegoroczny Jarmark Wileński w Warszawie, czy spotkania poetyckie „Maj nad Wilią”. Swoje zauroczenie wszystkim, co wileńskie, przeniósł także na wybór zajęcia, które wymaga wiele fatygi, sił, częstokroć własnych środków. Jest promotorem i kolporterem „Magazynu Wileńskiego”, „Kalendarza Rodziny Wileńskiej” oraz innych pism i książek wydawanych po polsku w Wilnie i w Polsce. Ma kontakty z wieloma wilnianami rozsianymi po świecie i do nich, za jego pośrednictwem, docierają nasze pisma. Powiada, że w ten sposób spłaca dług wobec Wileńszczyzny, która jest rodzinną ziemią jego dziadków i pradziadków.
Podróż do rodzinnych stron
Gdy przyjeżdża do stolicy Litwy swe kroki kieruje najczęściej do Kolonii Wileńskiej i nieopodal znajdujących się Dolin oraz do Czarnego Boru, gdzie mieszkają jego krewni po dziadku. Miłość do tych stron, poprzez wspomnienia, które w rodzinie były pielęgnowane, zaszczepili mu rodzice.
Kolonia Wileńska. W tym kościółku rodzice pana Krzysztofa na Wielkanoc roku 1939 wzięli ślub. Weselnicy przyjechali na uroczystość zaślubin młodej pary kilkoma bryczkami, a to już było niecodzienne wydarzenie.
Prawdopodobnie ślubu udzielił im legendarny ksiądz Lucjan Pereswiet-Sołtan. Duszpasterz, który był jednym z organizatorów szpitala polowego podczas operacji Ostra Brama.
Doliny. Tyle tu teraz nowych domów! Nowobogaccy upodobali tę podwileńską miejscowość. Dziadek pana Krzysztofa ze strony mamy, Jan Jermosz, był dzierżawcą dóbr cerkiewnych, a w ostatnim dzisięcioleciu przed wojną zarządzał majątkiem w Dolinach. Był człowiekiem wykształconym, w czasach carskich skończył szkołę rolniczą, zasmakował życia w Ameryce, zobaczył inny świat i powrócił z kapitałem, dzięki któremu mógł kupić 30 ha ziemi nieopodal Czarnego Boru w malowniczych Dusiniętach, od potomków Adama Mickiewicza – Goreckich. Mógł też uczyć swoją córkę Jadwisię w prestiżowej Szkole Gospodarstwa Wiejskiego w Antowilach, zwanej żartobliwie Szkołą Dobrych Żon.
Niestety, na własnej ziemi nie udało się mu pogospodarować – po roku od chwili jej nabycia rozpoczęła się wojna. Ponieważ z powodu podeszłego wieku na wojnę go nie wzięli, był jednym z nielicznych mężczyzn gospodarujących w Dolinach. Gospodarstwo cerkiewne było dobrze zaopatrzone w konie, sprzęt rolniczy. „Żyją jeszcze ludzie, którzy pamiętają mego dziadka, jak pomagał samotnie gospodarującym kobietom, pożyczając im konia, czy sprzęt rolniczy. Miło słuchać o dziadku, jako o dobrym człowieku” – mówi pan Krzysztof.
W czasie wojny często tam też przebywała matka z małą córeczką Luizą, bo na wsi było spokojniej i mniej głodno.
Dziadkowie Jermoszowie i ich dzieci – a były cztery córki i jeden chłopak – przetrwali wojnę i nie poznali „uroku” wywózek, co uważane było w tamtych czasach za wielkie szczęście.
Wyjazd w kopie siana
Rodzina po stronie ojca włączyła się do walki z najeźdźcą. Ojciec oraz jego trzej bracia byli żołnierzami AK. Gdy przyszli sowieci i rodzice dowiedzieli się, iż są na liście osób skazanych na wywózkę na Syberię, ojciec pośpiesznie wyrobił dokumenty repatriacyjne. Wyjechali trzecim transportem, a było to w lutym 1945 roku. Następnym transportem, nieoficjalnie, ukryci w sianie wyjechali jego bracia.
Ojciec, Zygmunt Jankowski, był wilnianinem. Jego ojciec, czyli dziadek pana Krzysztofa, był rzemieślnikiem, malarzem wyższego rzędu, ponieważ malował nie tylko mieszkania, ale też kościoły i cerkwie. Zanim przybył do Wilna, rodzina jego przeszła trudny okres życia w Rosji, gdzie natenczas trwała rewolucja. Dziadek był tam pomocnikiem felczera. Jednak gdy nastąpiły czasy bezrobocia, rodzina została wyrzucona na bruk. I wtedy na drodze życiowej państwa Jankowskich znalazło się Wilno.
Tu Zygmunt się uczył, tu ukończył Szkołę Techniczną im. J. Piłsudskiego na Holenderni i, już po studiach, założył rodzinę z Jadwisią Jermoszówną.
Chrzestna z Włocławka
Transport „repatriantów” zawiózł ich aż na Kujawy, do Włocławka. Tutaj przyszedł na świat Krzysztof i tutaj zupełnie przypadkowo spotkali panią Janinę. Tę samą, którą mama spacerując z małą Luizą ulicami Antokola poznała i z którą jeszcze w Wilnie się zaprzyjaźniła.
„W zamieszaniu wyjazdowym rodzice stracili panią Janinę z oczu, a tu raptem znowu spotkanie…” – wspomina pan Krzysztof.
Pani Janina nie była rodowitą wilnianką, jej ojciec został służbowo przeniesiony właśnie z Włocławka do Wilna, jako naczelny kucharz Szpitala Wojskowego na Antokolu. Jednak pokochała to miasto i to właśnie ona była chrzestną matką nowo narodzonego Krzyśka.
Przyjaźń Krzysztofa Jankowskiego oraz pani Janiny trwała przez wszystkie lata, aż do jej śmierci w roku 2005. Chrzestny syn jeździł do niej jak do najbliższej rodziny do Olsztyna, a później Mrągowa.
„Nigdy więcej”
- Dziadek Jermosz z Dolin przez dłuższy czas przyglądał się nowej władzy. Stwierdził jednak, że ujawnienie się właściciela 30 hektarów w Czarnym Borze, może być niebezpieczne – kontynuował wspomnienia Krzysztof. – Na początku 1946 roku pozbierał trochę inwentarza, zabrał dwie córki i przyjechał do Prus Wschodnich, żeby było bliżej w razie możliwości powrotu. Objął gospodarstwo w okolicach Świętej Lipki. Długo się nim nie cieszył, bo zmarł w 1948 roku. Szumią mu mazurskie lipy, choć w sercu miał Wilno.
W te strony przyjechali także Jankowscy. Zamieszkali w Mrągowie, gdzie zajęli domek na przedmieściu. Pani Jadwiga przez resztę życia uprawiała ogródek.
Do Wilna pojechała tylko jeden raz, który był też ostatnim. Gdy zobaczyła, co się stało z gospodarstwem w Dolinach, gdy zobaczyła kołchoz na dziadkowych ziemiach w Czarnym Borze, powiedziała ze łzami w oczach: „Nigdy więcej”.
To rozczarowanie matki zaważyło na tym, że pan Krzysztof po raz pierwszy przyjechał do Wilna dopiero w roku 2000. I to wtedy, gdy w Empiku zrezygnowano ze sprzedaży prasy wileńskiej. Dotąd kupował ją sobie, rodzicom, pani Janinie, znajomym wilniukom. Gdy zabrakło jej w Polsce, postanowił pojechać do Wilna. Miasto go zachwyciło. Był zauroczony także rodziną po dziadku. Rodzeństwo dziadka Jermosza zostało na Wileńszczyźnie „żeby przypilnować ziemi”.
Wrócił do Olsztyna z 30 egzemplarzami „Magazynu Wileńskiego” w plecaku. Podzielił się radością z tymi, którzy łaknęli Wilna. Rozumiał, jak im jest to potrzebne. Inżynier budowlany z zawodu, ojciec trojga dzieci i dziadek czterech wnuków, swoją misję widzi w tym, aby wilniukom, rozproszonym po Polsce i całym świecie stwarzać możliwości spotkania się z Wileńszczyzną za pośrednictwem prasowych łamów. Obecnie rozprowadza ponad 400 egzemlarzy pism polskich, sprowadzonych prosto z Wilna i czyni to z wielkim oddaniem i poświęceniem.
Krystyna Adamowicz