„Co można wojewodzie

…to nie tobie smrodzie” – głosi kąśliwe przysłowie polskie. Jak ulał pasuje ono do wysokich urzędników naszego, dotkniętego głębokim kryzysem i bezrobociem kraju. Prawicowy rząd na początku swej kariery hucznie ogłosił kampanię oszczędzania, ale wygląda na to, że dotknęła ona tylko tych najbiedniejszych. Bolesne razy oszczędzania odczuli przede wszystkim emeryci, którym okrojono emerytury, niepełnosprawni, chorzy i matki, którym bez wahania obcięto świadczenia socjalne, zmniejszono kompensaty na leki itd., itp.

Tymczasem urzędnicy skutków oszczędzania nie odczuli, jak dostawali wysokie gaże wraz z przeróżnego typu dopłatami wypłacanymi pod dowolnym pretekstem, tak i dostają. Jak pozwalali sobie na kosztowne wojaże po egzotycznych krajach, tak i nadal pozwalają, czego dowodem jest ostatnia skandaliczna podróż wicekanclerza rządu wraz z pomocnicą do… Nowej Zelandii. Przedtem egzotyczne i kosztowne podróże do Kenii i krajów Ameryki Południowej, równie „pożyteczne” i „potrzebne” dla rozwoju kraju, odbyli ministrowie ochrony środowiska i gospodarki wraz z towarzyszącą im świtą. Bezmyślne trwonienie pieniędzy i samowola urzędników stały się na tyle powszechnym zjawiskiem i na tyle nachalnym, że jeden z liderów partii konserwatywnej zażądał głowy szczególnie głośnego ostatnio podróżnika. Co prawda, nieśmiało i samotnie. Jest to poniekąd zrozumiałe, gdyż konserwatywny rząd stoi przed obliczem zatwierdzania budżetu w Sejmie i trudno będzie mu wytłumaczyć kolosalne wydatki na atrakcyjne podróże dostojników.

Swoją drogą ewenementem na skalę światową jest pomysłowość naszych urzędników, którzy potrafią wzbogacić swą kieszeń nawet na… patriotyzmie. Otóż okazało się, że były mer i wicemer Kowna pobierali wynagrodzenia za uczestnictwo w obchodach Dnia Niepodległości. To dopiero przejaw obywatelskości i patriotyzmu w typowo litewskim wydaniu!

Zygmunt Żdanowicz

<<<Wstecz