„Mam szczęście bywać w Wilnie często”

Rozmowa z Barbarą WACHOWICZ,
mistrzynią mowy polskiej,
uważaną za „Pisarkę losu polskiego” i „Ministra patriotyzmu”

Pani Barbaro, jestem pod wrażeniem wieczornicy, którą Pani przygotowała na festiwal kresowy w Mrągowie. Ludzie, którzy przybyli na to spotkanie z Panią, a zarazem z losami wybitnych Kresowiaków-Polaków, wyszli z jeszcze większym poczuciem dumy ze swojego trwania w polskości. Pani jeszcze bardziej wznieciła to uczucie, które w nas, mieszkańcach Ziemi Wileńskiej żyje, częstokroć podświadomie. Co dla Pani osobiście oznaczają Kresy, skąd Pani pochodzi?

To bardzo dla mnie zaszczytne, że zechciała Pani wpisać mnie w krąg Rodaków-Kresowiaków. Także Jerzy Janicki zaprosił mnie ongiś do swego Telewizyjnego Salonu Kresowego mianując „Honorową Kresowianką”. A ja przecież jestem – jak serdecznie nazwali mnie nasi harcerze – po prostu „Basia z Podlasia”. Może rzeczywiście moja rodzinna ziemia nadbużańska – to dzisiejsze Kresy Polski, ale jednak pozostańmy przy tej szlachetnej nazwie obejmując nią Ziemię Wileńską, Lwowską, Grodzieńską, Nowogródzką…

Na moim Podlasiu – macierzanką pachnącym i szumiącym sosnowymi borami – stał dwór szlachecki, w którym dziadowie moi wprowadzali nas w zaczarowany świat wielkiej literatury ojczystej, czyli w świat naszych Kresów. Pierwszą baśń, jaką usłyszałam zaczynała się od słów: „Ktokolwiek będziesz w nowogródzkiej stronie”. I zawsze marzeniem mego życia były nie egzotyczne wojaże po Japoniach i Tanzaniach, lecz wędrówki tropami naszych wielkich Polaków na Kresach. Wiele spośród tych marzeń dane mi było zrealizować i przeżyć niezapomniane wyprawy do Wilna, Kowna, Nowogródka, nad Świteź, do Tuhanowicz, do Krzemieńca, by spotkać się ze Słowackim, do Bohatyrowicz, tropem bohaterów „Nad Niemnem”, do Mereczowszczyzny i Siechnowicz, by zobaczyć gniazda kościuszkowskie. Urzekające i wspaniałe było przeświadczenie, że jeszcze mogłam spojrzeć na pejzaże z „Ballad i romansów”, „Dziadów”, „Pana Tadeusza” oczyma poety. Bo na szczęście nieubłagany czas i miażdżący walec cywilizacji nie zabił urody nadniemeńskich pól, kwitną tam „gryki jak śnieg białe” i złocą się zboża. W tuhanowickim parku szumią „drzewa ojczyste”, za którymi tak tęsknił Mickiewicz w Paryżu, a Świteź nadal „jasne rozprzestrzenia łona” (aktualnie pracuję nad albumem o polskich dworach literackich, będzie tam Nowogródek, Zaosie i te przepiękne krajobrazy).

Ale najpiękniejszy pejzaż nie miałby tych fascynujących barw, gdyby nie wy – wspaniali Kresowiacy spotkani na szlakach wielkich Polaków. Gdy okrutnym wyrokiem historii wasze gniazda ojczyste zostały odcięte od Polski – nieugięcie pielęgnowaliście skarb najcenniejszy – ojczyznę-polszczyznę, przywiązanie dla tradycji, pieśni polskiej, wielkiej historii naszego Narodu.

W Wilnie zna Pani wielu Polaków, bywała Pani w naszym mieście za dawnych czasów, szukając śladów Mickiewicza i Słowackiego, Moniuszki i filomatów. Ostatnio była Pani u nas bodaj przed niespełna dwoma laty. Jak więc Pani teraz postrzega polskie życie kulturalne w Wilnie?

Mam szczęście bywać w Wilnie często. To przede wszystkim zasługa wspaniałej Pani Apolonii Skakowskiej, twórczyni Centrum Kultury Polskiej na Litwie. Jej zawdzięczam znakomicie przygotowany Tydzień Mickiewiczowski w 1998 r. – Roku Mickiewicza. Mogliśmy wówczas w Domu Nauczyciela zaprezentować wielkie widowisko poświęcone życiu autora „Pana Tadeusza” ze szczególnym zaakcentowaniem jego młodzieńczej epoki wileńskiej, gdy mówił:

„Wilno teraz stało się dla nas jakimś wspólnym domem”. W widowisku udział wzięła młodzież i dzieci ze szkół polskich w Wilnie i nieoceniony zespół „Wilia”. Mam nadzieję, że władze Stowarzyszenia „Wspólnota Polska” i Senatu RP, otaczające opieką organizacje polskie na Litwie zadbają o to, by Pani Apolonia Skakowska – niezrównana i nieprześcigniona w swoim trudzie i bezinteresownej pracy na rzecz kultury ojczystej – miała odpowiednie warunki w Domu Polskim dla dalszej pracy, tak znakomicie udokumentowanej w cennej monografii pióra Haliny Jotkiałło.

Ze wzruszeniem patrzę na zdjęcie z zorganizowanej przez Apolonię Skakowską uroczystości mickiewiczowskiej, gdzie widzę swych przyjaciół, których już dzisiaj nie ma wśród nas: Jerzego Surwiłę – niestrudzonego kronikarza tropów Marszałka Piłsudskiego i pasjonata twórczości Mickiewicza, Michała Wołosewicza, który ocalił mogiłę Maryli Wereszczakówny w Bieniakoniach.

Jest także moja najpierwsza, najdłuższa i najwierniejsza przyjaźń wileńska – Łucja Brzozowska, z którą odbyłam pierwszą w życiu podróż tropami Mickiewicza wówczas, gdy jeszcze trzeba było mieć przepustkę, by wojażować po republikach Związku Radzieckiego. Wśród moich wielkich sojuszników wileńskich jest Pan Czesław Okińczyc, jeden z bohaterów mej książki „Ty jesteś jak zdrowie”, który zawsze zaprasza mnie do Radia „Znad Wilii”, a także do swej telewizji – jaka szkoda, że już nie istniejącej.

Ze ściśniętym sercem będąc w Wilnie jesienią 2010 zobaczyłam, co stało się z celą Konrada, gdzie miałam zaszczyt kilkakrotnie występować. Do dzisiaj przechowuję pióro bocianie, które ofiarował mi w tej celi nauczyciel Ludwik Młyński, nawiązując do Epilogu „Pana Tadeusza”, gdzie ptaki zrzucają pióra chłopcu, by „do swoich wrócił”. Pan Ludwik powiedział wtedy: „Żeby Basia wiedziała, że ma tu swoich i wracała jak na skrzydłach!”.

W spotkaniach, odczytach, występach z Pani udziałem biorą często udział harcerze. Stawia Pani na młodzież? Czy spełniają pokładane nadzieje? Czy dla nich takie uczucia jak: patriotyzm, polskość są tak samo ważne, jak dla naszego starszego pokolenia?

Jesienią 2010 miałam okazję spotkań w zaprzyjaźnionych szkołach – imienia Mickiewicza i Jana Pawła II, a także spotkałam się z kochanymi harcerzami wileńskimi. Nasza młodzież – i na Kresach i w Ojczyźnie jest mądra, wrażliwa i odpowiedzialna. Pamiętam wędrówkę tropami promienistych przyjaciół Mickiewicza, którą odbyłam ulicami Wilna z młodzieżą szkoły pod patronatem autora „Ody do młodości”. Prowadziła nas znakomita polonistka, także zaprzyjaźniona ze mną od lat – Ludmiła Siekacka. Odwiedzaliśmy klasztory, gdzie więziono filomatów. Młodzież przeżywała tę wędrówkę razem z nami, kładąc kwiaty biało-czerwone na bruku, tam, gdzie runęło ciało małego Janka wyrzuconego przez Moskali w czasie śledztwa. Przed kościołem Świętego Kazimierza, skąd odjeżdżały kibitki unoszące na Sybir późniejszych bohaterów III części „Dziadów”, bardzo pięknie i wzruszająco młodzi powtórzyli mickiewiczowską przysięgę: „Jeśli zapomnę o nich – Ty, Boże na niebie – zapomnij o mnie!”. Wierzę, że będą o nich pamiętać.

Harcerze wileńscy – to wielka moja radość. Jestem w stałym kontakcie z naczelniczką harcerek druhną Julką Darjiną, zawsze spotykam się z harcerską wiarą na kominkach, snujemy gawędy o harcerzach znad Wilii. Na naszej wieczornicy Kresowej przypomniałam, że 13 lipca 1944 roku, nad Wilnem załopotała polska flaga na baszcie Giedymina. Zatknęli ją dwaj harcerze Szarych Szeregów, których potem wywieziono do łagru. Jeden – Artek Rychter noszący pseudonim sławnego filomaty – „Zan” – zginął. Drugi – Jerzy Jensz – przeżył. Odnalazłam go w Krakowie. Powiedział: „Zawsze będę kochał Wilno i zawsze będę wdzięczny tym, którzy pielęgnują nad Wilią kruszec polskości”.

Czy podziela Pani zdanie wielu mieszkańców Polski, że patriotyzmu należy się uczyć u nas, ludzi Ziemi Wileńskiej?

Na pewno możecie nam służyć za wzór swą wiernością i miłością do Polski. Jest taki piękny wiersz Apolonii Skakowskiej z powtarzającymi się słowy „Śni mi się Polska”. Polska mądra i godna szacunku. Niechaj nie będzie snem, lecz jawą. Ojczyzną godności i honoru, których wy ludzie Kresów jesteście najpiękniejszym przykładem.

Rozmawiała Krystyna Adamowicz

<<<Wstecz