Pójdź Austrio! My cię uczyć każem!

Cała Europa oburza się faktem, że władze Litwy pomogły Mińskowi zapuszkować szefa białoruskiego Centrum Praw Człowieka „Wiasna” Alesia Bialackiego, przekazując ludziom Łukaszenki informacje o litewskich kontach przedstawicieli białoruskiej opozycji.

A mnie ta sprawa nie dziwi. Widocznie zamiarem litewskiego Ministerstwa Sprawiedliwości, które zezwoliło na ujawnienie kont, było pokazanie austriackim kolegom, jak należy w takich wypadkach postępować.

Gdy Austriacy w połowie przeszłego miesiąca nie wydali Litwie Michaiła Gołowatowa, oficera KGB, który w 1991 roku dowodził szturmem oddziału omonowców „Alfa” na wieżę telewizyjną w Wilnie, dowiedzieli się m.in., że:

a) „Wiedeń pogardza europejską solidarnością” (premier Andrius Kubilius)

b) „to splunięcie w twarz Europie będzie ocenione przez naszych partnerów w Unii Europejskiej i NATO” (szef sejmowego Komitetu Spraw Zagranicznych, poseł Emanuelis Zingeris)

c) „są małym gównianym krajem” (znany litewski politolog Vladimiras Laučius)

Poza tym Wilno, jak pamiętamy, zagroziło zerwaniem stosunków dyplomatycznych z Wiedniem, a jednym z bardziej pieniących się przeciwko decyzji austriackiego MSZ o wypuszczeniu Gołowatowa polityków był nasz minister sprawiedliwości Remigijus Šimašius.

I nie dziwota. Austriacy głupio się tłumaczyli, że nie mogli „bez uzasadnienia przetrzymywać rosyjskiego obywatela, ponieważ informacje, których udzieliła Litwa były niepełne i niejasne”. A przecież w tym czasie konta białoruskich opozycjonistów już były Łukaszence przekazane. Minister Šimašius wiedział więc, że jak jakieś państwo o tego typu lub podobną „pomoc prawną” poprosi, należy jej niezwłocznie udzielić, nie patyczkując się ze szczegółami.

I niech się teraz Austriacy od nas uczą. Nie wydali Wilnu przestępcy dlatego, że jak zaznaczył ichniejszy szef MSZ Michael Spindelegger, są „państwem prawa, w którym niezależne sądy podejmują niezależne decyzje”. My wydaliśmy dyktatorowi opozycjonistę, bo Mińsk poprosił o „pomoc prawną”. Więc zarówno tamci, jak i my kierowaliśmy się prawem. A przecież wynik się różni i nie na naszą korzyść. Według reguł demokracji, lepiej jest, gdy winny unika kary niż gdy karzemy niewinnego. Austriacy – w imię prawa – oszczędzili przestępcę (prawdopodobnie, bo tylko sąd może orzec czy Gołowatow jest przestępcą), my – w imię tego samego prawa – pomogliśmy pojmać obrońcę praw człowieka. Brzmi podobnie, ale taka między tymi działaniami różnica jak między turyzmem a terroryzmem. No i jeszcze oświadczenie pani prezydent Dalii Grybauskaite, że całe to zajście, które zaważyło na losach człowieka, „jest przykrym lokalnym incydentem”. Ktoś tam w Ministerstwie Sprawiedliwości powinien za ten „incydent” beknąć, no ale nie minister Šimašius przecież.

Hm... Nawiązując do określenia Laučiusa. My nie jesteśmy takim państwem, za jakie politolog uważa Austrię. My, wiadomo, jesteśmy państwem bursztynowym. Ale smrodu narobiliśmy bynajmniej nie bursztynowego.

Lucyna Schiller

<<<Wstecz