Sprawa nasza wewnętrzna?

W dzisiejszym świecie prawa człowieka, jak wiadomo nawet uczniom podstawówki, są domeną licznych organizacji międzynarodowych, które monitorują państwa narodowe w dziedzinie ich przestrzegania. Zapytany uczeń wspomnianej szkoły podstawowej bez trudu wymieni trzy najważniejsze organizacje na świecie, w których pieczy są właśnie prawa człowieka oraz składowa część tych praw dotycząca mniejszości narodowych. Są to ONZ, Rada Europy oraz OBWE (Organizacja Bezpieczeństwa i Współpracy w Europie). Organizacje te zostały powołane do życia, gdyż w przeszłości Europa i świat bardzo boleśnie przekonały się na własnej skórze, co znaczą wybujałe, nieokiełznane nacjonalizmy, które były ongiś powodem wielu krwawych wojen. By w przyszłości waśnie na tle narodowościowym nie stały się powodem nowych konfliktów, kraje członkowskie wspomnianych organizacji przyjęły wiele międzynarodowych dokumentów, takich jak np. Konwencja Praw Człowieka czy Konwencja Ramowa o Ochronie Praw Mniejszości Narodowych, zobowiązując się przy tym do przestrzegania, w dobrej wierze, litery tych aktów prawnych. Dziś każdy demokratyczny kraj na świecie uznaje zarówno jurysdykcję wspomnianych międzynarodowych organizacji, jak też uchwalonych przez nie dokumentów.

Są oczywiście - jak niemal zawsze zresztą - odstępstwa od reguły. W Europie takim odstępstwem od reguły jest dziś Białoruś, która została wykluczona z Rady Europy, a jej tłumiący prawa opozycji prezydent proceder ten nazywa wewnętrzną sprawą Białorusi. Nie wiem, być może niedemokratyczne praktyki mają jakiś niewidzialny wirus zakaźny, ale fakt, że od pewnego czasu władze sąsiadującej z Białorusią Litwy również zaczęły uparcie twierdzić, że prawa mniejszości polskiej w tym kraju są wewnętrzną sprawą Wilna. Jako pierwszy o tym zaczął wieścić niestrudzony bojownik o prawa ciemiężonych narodów w dalekich krajach europoseł Vytautas Landsbergis, wytyczając tym samym wektor polityki zagranicznej w tej sprawie swym młodszym partyjnym „kameradom”.

Myśl w locie uchwycił pojętny uczeń profesora, pełniący aktualnie urząd szefa litewskiego MSZ Ażubalis Audronius. Po cynku danym od prekursora Ažubalis każde swe publiczne wystąpienie na ten temat zaczyna ostatnio od wstępnej formułki: „Wprawdzie sprawy mniejszości narodowych nie są w gestii ministerstwa spraw zagranicznych tylko wewnętrznych, ale zapewniamy, że wszystko jest w idealnym porządku”. I wara od tego państwom trzecim, które śmią wątpić w idealność tego porządku, na ostatnim spotkaniu z przedstawicielami ZPL bez ogródek orzekł szef litewskiej dyplomacji (po tym orzeczeniu zaraz dał dyla ze spotkania).

Jest oczywiste, że rządzący sięgają po argument nie wtrącania się w „sprawy nasze wewnętrzne”, gdy w dialogu międzynarodowym brakuje im innych argumentów. Gdy władze czują, że mają zbyt dużo za uszami, co się nie mieści w dobrych europejskich obyczajach, chwytają się ostatniej deski ratunku. Otaczają się murem przed krytyką z zewnątrz. Nasze elity są tchórzliwe, a wrogość i nietolerancja wobec Żydów, Polaków etc.. etc. „wisi w powietrzu”, napisał ostatnio w swym felietonie znany publicysta Rimvydas Valatka. I nie da się temu zaprzeczyć.

Dzisiaj, po 20 latach manewrów, zwodzeń, obłudnych zapewnień „tchórzliwej elity” (języki ich są rozdwojone a słowa jak dym, mówili o takich prostolinijni czerwonoskórzy mieszkańcy Ameryki Północnej) w sprawach polskich sami weszliśmy w ślepą uliczkę, z której samodzielnie, bez międzynarodowej mediacji, nie jesteśmy w stanie się wydobyć.

Tadeusz Andrzejewski

<<<Wstecz