Wspomnienia niczym powroty do stron rodzinnych (6)

Masłowscy z mejszagolskich stron

Mieszkaniec Kętrzyna Aleksander Masłowski ma na Wileńszczyźnie do kogo wracać. Tu w stronach mejszagolskich oraz w Wilnie i Nowej Wilejce ma liczną rodzinę, jak obliczył, ponad 25 osób, które pochodzą z rodziny Masłowskich i Grudzińskich. W każdym domu jest oczekiwany i podejmowany bardzo życzliwie.

Jego rodzinna wieś to Mazuryszki. Z rodzinnego domu widniały wieże kościoła w Mejszagole, ale ich parafią był kościół w Korwiu. Tam też był ochrzczony. Wspomina te strony i tą świątynię z ogromną czcią i miłością. Rodzinna wieś jego dziadka ze strony mamy Adama Grudzińskiego to wieś Budniki, którą też, gdy przyjeżdża na Wileńszczyznę, nie omija. Nie omija grobu swego dziadka, który zmarł w roku 1922, zostawiwszy pięcioro dzieci, w tym matkę pana Aleksandra. Dziadek spoczywa na starym cmentarzu w Mejszagole.

Ucieczka przez okno

Pan Masłowski ma też inne wspomnienia, z okresu lat dziecięcych, które przypadły na okres wojny.

– Był późny wieczór, mama leżała już w łóżku, okryta pierzyną. Raptem ktoś mocno zastukał do naszych drzwi, długo pamiętałem stuk buciorów, który rozległ się w naszym domu. Schowałem się za kufer, gdy zobaczyłem uzbrojonych mężczyzn. Jeden z nich podszedł do mamy, zdarł pierzynę i przystawiając do piersi karabin krzyczał: „Gowori, gdzie muż, a to ubju”.

Raptem inny żołdak, zobaczywszy otwarte okno, krzyknął: „udrał”. Wybiegli z domu. Nie dopędzili. Ojciec Aleksandra Adolf Masłowski ukrywał się przed Sowietami.

Syna nie poznała

Inny obrazek z życia pana Adolfa był często w rodzinie wspominany. Wiejska kobieta krząta się po dziedzińcu swego obejścia. Do bramki podchodzi jakiś nędzarz, zagaduje kobietę, pyta, czy być może tutaj jest jakieś miejsce na nocleg. Kobieta bojąc się, że różni ludzie w czasach wojennych chodzą od zagrody do zagrody, odpowiada: A skąd, panoczku, nie ma tu miejsca.

– Mamo, nie poznajesz mnie?

Kobiecie nogi się ugięły. – Synku, kochanie, toś ty taki? Boże, co z tobą zrobiła wojna!

Młody rolnik Adolf Masłowski był rezerwistą. Gdy we wrześniu 1939 roku rozpoczęła się wojna, został powołany do V Pułku Piechoty w Wilnie. I jak wielu dzielnych żołnierzy polskich, którzy toczyli nierówną walkę z wrogiem, trafił do niewoli sowieckiej. Załadowane transporty bydlęcych wagonów, w których jechali jeńcy polscy, podążały w głąb Rosji. Był tam również Adolf.

Lasy smoleńskie ledwo widoczne przez szpary wagonów, stukot kół i droga w nieznane. W Szepietowce pociąg się zatrzymał. Młody chłopak z podwileńskiej wsi miał spryt i szczęście – uciekł na tej stacji. Dopiero potem radio z Londynu podało, że ten transport podążał do Katynia.

Szedł piechotą przez Przemyśl, nocował w lasach, o głodzie i chłodzie. Szedł do swych Mazuryszek, najpiękniejszej miejscowości pod słońcem. A był tak wycieńczony, że matka rodzona go nie poznała.

Zbudował swój dom

Nieopodal, we wsi Błudniki, również w gminie Mejszagoła, wypatrzył sobie piękną dziewczynę Wincentynę, której ojciec Adam Grudziński przybył ze Stanów i tu się ponownie osiedlił na zakupionych posiadłościach ziemskich.

– Mamusi dom był piękny, ze szklanym gankiem, na podwyższeniu, z dużymi pomieszczeniami, zabudowaniami, ale młoda rodzina postanowiła zbudować swój dom. Tato miał złote ręce i sam go wybudował. Dom był piękny, z kaflowym piecem, sieniami, miał bardzo ładne duże okna. Na podwórzu składano grube bierwiona na budynki gospodarskie. Nie zdążył zbudować wszystkiego, co potrzeba pracy rolnika. Mama nie mogla znieść nowych porządków kołchozowych, postanowili więc wyjechać do Polski – wspominał pan Aleksander Masłowski.

Młode małżeństwo doczekało się w Mazuryszkach dwóch synów – Aleksandra i Piotra. Doczekało też tego, jak posadzony przez nich młody sad zaczął owocować. Z sadem było najtrudniej się rozstać.

– Pamiętam, jak przybywał do nas pan Giedrojć, którego mój tato nazywał „księciuk”. Nie wiem, czy to był ojciec dziś mieszkającego w Kanadzie Karola Giedrojcia z książąt pochodzącego, czy inny krewny z tej rodziny. Majątek Giedrojcie był niedaleko Mazuryszek. Ten „księciuk” zadziwiał nas wszystkich tym, że jabłka jadł dopiero po obraniu skórki nożem. To była dla nas atrakcja.

Gdy przyszli Sowieci p. Giedrojć, już wtedy starszy szpakowaty mężczyzna, przez pewien czas znalazł w domu Masłowskich schronienie.

„Parsiuk” wykarmił rodzinę

Aleksander miał sześć lat, gdy rodzina wyjeżdżała w nieznane. Pamięta, jak martwili się rodzice, że niecały dorobek mogą wziąć ze sobą, jak się jechało razem z krową i świniakiem.

– Ten czarny „parsiuk” był bardzo duży. Gdy rodzina nasza zatrzymała się w miejscowości Sułowo (powiat lidzbarsko - warmiński), postanowiono zakłuć tego prosiaka. Ale był ogromny! Słonina była na całą dłoń. Wykarmił nas w najtrudniejszym okresie i mogliśmy nakarmić sąsiadów.

Gdy pan Adolf zobaczył w tej miejscowości dom „z obejściem”, który można było zająć wykrzyknął „właśnie taki dom wyśniłem, podobny do naszego w Mazuryszkach”.

Dzieci biegały po sadzie, równie dużym, jak na Wileńszczyźnie, a na noc rodzice kładli koło łóżka siekierę, w obawie, że Niemcy przyjdą i zabiją nowo przybyłych. Tak robiło wielu w tamtych czasach.

I tu byli rolnikami

Duża rodzina Masłowskich-Grudzińskich znalazła przystań na Warmii i Mazurach. Adolf i Wincentyna wychowali czworo dzieci. Piotr i Janina, podobnie jak ich rodzice, swoje życie poświęcili rolnictwu, a są dobrymi gospodarzami. Nawet teraz, gdy dzieci przejęły gospodarowanie, rodzice pomagają, na ile sił im wystarcza.

„Był taki okres, że gospodarstwo brata Piotra liczyło 200 ha ziemi, blisko 50 sztuk trzody chlewnej. Piotr był przez 10 lat radnym w Olsztynie, ma wiele odznaczeń państwowych. Podobnie siostra Halina z mężem posiadali zasobne gospodarstwo”. Pan Aleksander wybrał inny zawód. Dziś dr inż. Aleksander Masłowski posiada kilka tytułów zawodowych z spawalnictwa. Swego czasu był pracownikiem naukowym Polskiego Instytutu Spawalnictwa, pracował w zakładach przemysłowych. Będąc teraz na emeryturze, nie siedzi z założonymi rękami, nadal jest potrzebny swemu miastu – Kętrzynowi – jako doświadczony specjalista.

Ziemię ucałował

Wileńszczyznę uważa za swoją jedyną ojcowiznę. Gdy już jako dorosły przyjechał do Mazuryszek, nie znalazł ani swego domu, ani domu dziadków w Budnikach. Sowieci, jak mówili sąsiedzi, po deseczkach domy rozebrali. Uklęknął na tej ziemi, która dała jemu oraz jego rodzicom hart ducha, ucałował ją, zapłakał. A potem poszedł po okolicy, jakby chciał sprawdzić swoją pamięć o rodzinnych stronach. Tak, właśnie z okien ich domu widoczna była wieża kościoła w Mejszagole. W tym kościele 21 stycznia 1940 roku rodzice brali ślub.

Rodzina rozrosła się bardzo licznie. Przyjeżdża pan Aleksander do ich domów i wspomnień jest bardzo wiele. W latach 90. dwukrotnie odwiedził razem ze swym ojcem czcigodnego księdza prałata Józefa Obrembskiego. Potem, po śmierci ojca, który zmarł w wieku 91 lat, sam odwiedzał duchowną osobę.

Pan Aleksander z wielkim przejęciem opowiada o dzisiejszym proboszczu parafii mejszagolskiej ks. dziekanie Józefie Aszkiełowiczu, do którego również jeździ w gościnę, a nawet był zaproszony na uroczystość objęcia przez niego parafii. Było to w roku 2001. Tę znajomość zawdzięcza pielgrzymce papieskiej do Gniezna, gdzie zapoznał się również z ks. abp. Tadeuszem Kondrusiewiczem, wilnianinem z pochodzenia.

– Podczas tej pięknej uroczystej Mszy św. czytałem modlitwę wiernych i dostąpiłem zaszczytu krótkiego przemówienia ze stopni ołtarza – wspomina pan Aleksander, dodając, że to właśnie nieopodal „pałacyku” księdza prałata Obrembskiego zamieszkuje dziś jego stryjeczny brat Witold Masłowski, którego matka była chrzestną Aleksandra.

Komendant z sekretarką

O swym pobycie w stronach mejszagolskich może opowiadać bardzo wiele. Chociażby o weselu Kasi – córki ciotecznej siostry Bujnickiej z Borskun. Było to wesele prawdziwie polskie, a jednocześnie wileńskie. Pan Masłowski był jednym z czterech tzw. komendantów, miał swoją „sekretarkę”, a gwizdek, który był mu wręczony z racji pełnienia obowiązku do ponaglania picia trunków, zachował do dziś. Przypomina, jak młodej parze sprezentowano pomalowanego młodego prosiaka, tańce i śpiewy „cyganów”. „Umieją się bawić na Wileńszczyźnie, a niektóre zabawy zostały przeniesione ze stron, gdzie zatrzymali się w swej wędrówce ludzie z Wileńszczyzny”.

Połączył ich los i Wileńszczyzna

Posesja państwa Aleksandra i Władysławy Masłowskich w Kętrzynie jest piękna. Są razem nie tak wiele lat, pani Władysława przez 18 lat wypróbowała wdowiego chleba, wychowując dwoje dzieci, aż spotkała na swej drodze Aleksandra, który również był już człowiekiem samotnym.

– Może dlatego, że moja obecna żona też pochodzi z Wileńszczyzny, żyjemy w wielkiej zgodzie i szacunku.

Pani Władysława pochodzi ze wsi Lewoniszki, odległej od Wilna o 25 kilometrów. Miała 3 latka, gdy rodzice wyjeżdżali. Potem rodzice mówili, że tam ich skromne hektary ziemi były nieurodzajne i właściwie nie mieli wiele do stracenia, gdy zaczynali życie na ziemiach odzyskanych. Pani Władysława ukończyła szkołę zawodową, jest kuchmistrzynią, a gdy się patrzy na piękny ogród państwa Masłowskich, trudno sobie wyobrazić, ile trudu wkładają ci niemłodzi już ludzie, by tu było aż tak pięknie.

Były ułan – to duma rodziny

Na tegorocznych Kaziukach-Wilniukach w Kętrzynie pan Aleksander omal nie spóźnił się na koncert. Żona z sąsiadką zajęły mu miejsce. Zdążył. Wrócił właśnie z Lidzbarka od swego stryjka Kazimierza Masłowskiego, musiał go powinszować z okazji imienin.

Kazimierz Masłowski – to legenda rodzinna. Ma teraz 97 lat i nieco pamięć go zawodzi, ale kiedyś... To ułan, taki przystojny, słowem chłopak na schwał! Pan Kazimierz przypomniał sobie, jak się nazywała jego jednostka wojskowa – był to IV Pułk Ułanów Zaniemeńskich. Jego żona Stanisława z domu Bogdanowicz również pochodzi z Mejszagoły. Gdy wyjeżdżali do Polski, mieli już dwoje dzieci. Potem w Lidzbarku przyszły na świat cztery córki. Niestety, dwaj synowie już nie żyją.

Pan Andrzej czeka tego lata na gościa z Kanady. Książę Karol Giedrojć ma zamiar przybyć do domu, który pomógł tam, na Wileńszczyźnie, w trudnych czasach przetrwać jego rodzinie.

Krystyna Adamowicz

Na zdjęciu: Aleksander Masłowski (od prawej) z rodzicami, 1996 r.

<<<Wstecz