Wilno na Targówku w Warszawie – osiedle na każdy gust

Piknik kaziukowy

Ledwie autokar z ekipą wileńskich artystów, wystawców, mistrzów sztuki ludowej wjechał do Warszawy, powitało ich Wilno. Ogłoszenia na planszach, telebimy z informacją zapowiadały, że 14 maja na Targówku odbędzie się wielki jarmark wileński.

Wybiegając do przodu warto odnotować, że warszawscy organizatorzy jarmarku, jak też wileńscy goście przypadli sobie do gustu. Wzajemnie sobie dziękowali – jedni za wspaniałe przyjęcie, drudzy za cudowny występ i prezentację wileńskiej sztuki ludowej.

Warszawski hotelik, a mimo to ptaszki świergocą, rosną piękne rozłożyste dęby na łące, a obok jakieś drzewka, których, jak przyznała, garncarka i zielarka Margaryta Czekuolis z Glinciszek, w naszych stronach nie widziała. Dalej piękne domy willowe. Ciszy wieczornej nic nie zakłóca…

Z rana podążamy na plac jarmarku. Tutaj czekano na nas z miłością. Ogromny biały baldachim ukrywał od słońca tych, którzy swoje wyroby zaprezentowali warszawiakom, nawet o obrusach na stołach nie zapomniano.

A na tymczasowej estradzie przez cały dzień brzmiały wileńskie melodie, zapowiadane przez Dominika Kuziniewicza, czyli Wincuka z Pustaszyszek. Goście, którzy tu przybywali z innych dzielnic Warszawy, jak mówili, na chwilkę, zostawali tu na kilka godzin. Podziwiali dziarski występ Kapeli Świętojańskiej z Sużan, jak też dobrze nam oraz warszawiakom znaną i lubianą Kapelę Wileńską.

Przybyła na jarmark nasza wileńska poetka Alicja Rybałko, dziś mieszkająca w Niemczech, ale współpracująca z warszawskim teatrem lalek, była tu „swoim człowiekiem”. Wszak do jej słów Kapela Wileńska niejedną pieśń wykonuje. Alicja przybyła ze swoimi dziećmi, gdyż, jak powiedziała „w domu często słuchamy nagrań kapeli, więc chciałam, żeby dzieci zobaczyły ją na żywo”. Dzieciaki – Natalia i Witold – były zachwycone. Rybałko przetłumaczyła dla warszawskiego teatru lalek sztukę litewskiej pisarki-satyryka Vytaute Žilinskaite, która wkrótce będzie tu wystawiona.

Znawcy Wilna

Proszę sobie wyobrazić dzielnicę, w której jeszcze domy dopiero powstają, jeszcze dźwigi budowlane górują nad placem budowy, a już mamią zakątki, gdzie udekorowane rzeźbami tryskają w górę fontanny, gdzie ławki zapraszają do relaksu przy szumie wody, gdzie zielenią się dekoracyjne drzewka i krzewy. Mało powiedzieć, że tu zadbano o infrastrukturę, tu zadbano o przybliżenie historii i kultury Wilna.

Wilno tu dominuje. Przy stoisku starych fotografii Wilna, które prezentował fotografik Leon Szałkowski, mężczyzna swej koleżance przypomina: „Pamiętasz, tą uliczką szliśmy, a to przecież Zaułek Bernardyński, a tu Skopówka, a tu Zaułek Kazimierzowski...”.

Że są znawcami Wilna widać od razu. Skąd tak dobrze znają nasze miasto? Nie, nie są wilnianami, są plastykami, którym zlecono wykonanie niejednego elementu dekoracyjnego w tej warszawskiej dzielnicy. „Jestem historykiem sztuki i moim zadaniem jest wkomponowanie tablic znakomitych Polaków i nie tylko Polaków, którzy są zasłużeni dla Wilna. Właśnie przed kilkoma dniami z okazji rocznicy śmierci Józefa Piłsudskiego została wmontowana tablica poświęcona Marszałkowi. A jest już tu tablica Wielkiego Księcia Giedymina, który przeniósł stolicę z Trok do Wilna, mamy też tablice władców polskich, którzy byli najbardziej rozkochani w tym mieście – Zygmunta Augusta i Aleksandra Jagiellończyka. Mamy tablice przywódcy powstania na Litwie Jakuba Jasińskiego, księdza Piotra Skargi, Czesława Miłosza, Adama Mickiewicza, Juliusza Słowackiego, a także Wojciecha Bogusławskeigo oraz Juliusza Osterwy. Takich tablic wmontowanych w chodniki będzie około 50. Spacerując po deptakach Wilna w Warszawie, ludzie będą się uczyć naszej wspólnej historii” – z fascynacją tłumaczył Jarosław Zieliński.

Pani Małgorzata Bruss była w grodzie Giedymina przed dwoma laty i od razu pokochała to miasto. Jak mówi, mogłaby po jego ulicach chodzić godzinami i zachwycać się zaułkami, arkadami, kościołami. Jej zadaniem w projekcie Wilna jest wykonanie płaskorzeźb o wymowie wileńskiej. „Projektuję ryty o dużych wymiarach, wmontowywanych na fasadach budynków, które będą ilustrowały fragmenty Wilna. Mam dużo albumów, zdjęć Bułhaka, co pomaga w odnalezieniu najciekawszych fragmentów wileńskich”.

Wszystko w zasięgu ręki

Wśród powstających trzypiętrowych bloków usytuował się budynek już na ostatni guzik zapięty, nazwany „pokazowym”. Jest bez dwu zdań ładny. Dużo szkła, ładne akcenty dekoracyjne. Na piętrze pokazowe mieszkanie. Wszystko urządzone nowocześnie i gustownie, tylko wejść i mieszkać szczęśliwie. Mieszkanie, o jakim marzy niejedno młode małżeństwo. Na 75 m2 rozmieszczono pokój gościnny, piękną nowoczesną kuchnię, sypialnię i pokój dziecięcy, są dwie łazienki: jedna do codziennego użytku, druga dla gości. Radosław Bieliński, specjalista ds. komunikacji firmy Dom Development SA budującej osiedle lapidarnie tłumaczy: „Tu wszystko jest w zasięgu ręki”. Ceny? Bardzo różne. Niewykończone mieszkanie za 1 m kw. kosztuje około 6 tys. zł.

Osiedle ma być zakończone w ciągu 10 lat. A powstać ma tu 8 tys. mieszkań. Będzie to miasteczko w mieście, bo o wszelkich dogodnościach życiowych jak: sklepy, salony piękności, bankomaty, czy centra usługowe też pomyślano.

Daleko od centrum? Komunikacją miejską dociera się tam za 15 minut.

Ta sama firma dla wygody swych mieszkańców już w roku 2013 wybuduje kolej, która połączy stację Warszawy Wileńskiej z Centrum i Starówką.

Do drogi, gdzie kursują autobusy, zaledwie 800 metrów. A obok Kanał Bródnowski, park, teren rekreacyjny.

Żartowniś z Chełmskiej

O ludziach, którzy przybyli na jarmark można opowiadać wiele. W wielu przypadkach – to byli wilnianie, których los powojenny zarzucił do Polski. Pewien starszy pan, jak widać żartowniś, zapowiedział, że tu w Warszawie jest chwilowo zameldowany, bo na stałe jest zameldowany w Wilnie przy ul. Chełmskiej w dzielnicy kalwaryjskiej. Gdy Waldemar Kotula mówi poważnie, to wspomina, że ojciec jego był w I Pułku Legionów Piechoty, mieszkał więc w koszarach, a później rodzina przeniosła się na Chełmską. Wyjechał jako dziecko na wakacje w 1939 roku do Siedlec i tam zastała go wojna. Różne więc koleje losu dane mu było przeżyć. Parę razy był w Wilnie, matkę sprowadził dopiero w roku 1958, a ożenił się z „dziewczyną spod Niemenczyna”, która „zmaniła mnie kołdunami wileńskimi i cepelinami”. Powiedział też, że bardzo czeka każdej środy na program w telewizji Polonia „Wilnoteka”.

Sentymentu nikt nie przyćmi

Roman Baranowicz wspominał, że majątek jego prapradziadków był w Oszmianie, który został im odebrany w roku 1832 przez urzędników carskich. Sam pan Roman uczył się w wileńskim Gimnazjum im. Zygmunta Augusta i to w latach 1939-41, kiedy nauczanie odbywało się po litewsku. W roku 1943 został wywieziony na roboty do Niemiec. Wrócił jednak do Polski. Sentymentu do Wilna nic mu nie przyćmi. Tym bardziej, że ma tam wielu znajomych i przyjaciół.

Miałam również swego gościa – koleżankę z klasy Wandę Ladównę. Dziś jest lekarzem, która również przybyła tu, aby się nasycić kolorytem wileńskim.

Do domu pokazowego, gdzie pracowali konsultanci-sprzedawcy mieszkań w dzielnicy Wilno w tym dniu przyszło niemało chętnych do nabycia mieszkań. Zwłaszcza ludzi młodych. Jeśli wybiorą sobie miejsce zamieszkania w tej dzielnicy, o Wilnie będą wiedzieć naprawdę wiele.

Krystyna Adamowicz

Na zdjęciu: Alicja Rybałko wraz z dziećmi w otoczeniu członków Kapeli Wileńskiej.
Fot.
Jerzy Karpowicz

<<<Wstecz