Wizyta prezydenta RP na Litwie

„Całe moje serce jest stąd”

– taki wpis w księdze gości honorowych Mejszagolskiej Szkoły Średniej im. ks. J. Obrembskiego umieścił prezydent RP Bronisław Komorowski, który w ubiegłą środę spotkał się tam z przedstawicielami społeczności polskiej. Nie szczędził słów krytyki wobec poczynań władz litewskich, które w Polsce budzą „rozgoryczenie i rozczarowanie”.

Nie jest sprawą przypadku, że prezydent RP w dniu Święta Odrodzenia Państwa Litewskiego swą wizytę rozpoczął od spotkania ze społecznością polską. Nie jest też przypadkiem, że odbywało się ono w murach polskiej szkoły, która też jest zagrożona, gdyby projekt nowelizacji Ustawy o oświacie został wcielony w życie. Był to wyraźny przekaz i wyraz poparcia dla Polaków na Litwie.

A że prezydent Polski czuje sentyment do Litwy, solidaryzuje się z rodakami, widać było chociażby po tym, z jakim wzruszeniem słuchał piosenek w wykonaniu szkolnego zespołu „Legenda”, a szczególnie tej o Mejszagole, do której słowa napisał były absolwent szkoły, dziś znany poeta Henryk Mażul, a muzykę skomponowała Jasia Mackiewicz, kierowniczka „Legendy”.

Tymczasem lista problemów i nierozwiązanych spraw zgłaszanych przez Polaków nie była wcale krótka, a wyliczankę rozpoczęła gospodyni spotkania, dyrektorka szkoły Alfreda Jankowska, która po przybliżeniu sylwetki szkoły zwróciła uwagę, że rząd Litwy buduje obok szkołę litewską za 15 mln Lt, a tymczasem polska szkoła nie może nijak doczekać się środków, by zamienić eternitowy dach z szkodliwym dla zdrowia azbestem, czy wymienić dziurawe podłogi. Mer Maria Rekść dziękowała Polsce za wsparcie, jakiego udziela przy remontach bądź budowach placówek oświatowych, a w dowód wdzięczności przekazała pokaźnych rozmiarów palmę wileńską i album zdjęciowy o zabytkach sakralnych rejonu. Przyjmując palmę prezydent zażartował, że, „sądząc z wielkości jest ona rzeczywiście prezydencka”.

Nie otrzymali w darze

Do litewskiego pochodzenia prezydenta Polski nawiązał poseł Michał Mackiewicz, który nazwał prezydenta RP naszym ziomkiem, zaznaczając, że „ma te same korzenie i podobne geny”. Powiedział też, że Polacy na Litwie tworzą zorganizowaną rodzinę, a do dobrej organizacji rodaków w niemałym stopniu, przyczynili się bracia-Litwini, którzy dbają o to, by byli oni w ciągłym pogotowiu do walki o swoje. Mówca przypomniał też, że w swoim czasie prezydent Komorowski ufundował ogrodzenie wokół dębu w Zułowie i zaapelował do głowy państwa polskiego o objęcie patronatem miejsca urodzin Marszałka Józefa Piłsudskiego, twórcy niepodległości II Rzeczypospolitej.

Z kolei poseł Jarosław Narkiewicz, mówiąc o zagrożeniach, jakie ze sobą niesie jawnie dyskryminacyjny nowy projekt Ustawy o oświacie, zwrócił uwagę, że owszem, Polacy na Litwie korzystają z wielu praw, ale nie otrzymali ich w darze i z czyjejś łaski. Twardo walczyli o nie w czasach sowieckich. Paradoksalnie, po uzyskaniu członkostwa w UE, zmuszani są nie tylko walczyć o nowe prawa, ale też bronić starych.

Dwa zdania na ten sam temat

Czesław Okińczyc, doradca premiera Litwy, ubolewał, że kontakty między obu krajami zamiast się zacieśniać, uległy znacznemu rozluźnieniu. Mało jest wizyt, spotkań i rozmów dwustronnych na wszelkich szczeblach, a na Litwie obserwujemy wzrost tendencji nacjonalistycznych i to zarówno po prawej stronie sceny politycznej kraju, jak też po lewej. – Odgradzanie się do niczego dobrego nie doprowadzi, a tylko eskaluje napięcia, nasila konflikty i chęci odwetu – mówił sygnatariusz Aktu Niepodległości Litwy. – Nie nawołuję do tego, aby wrócić do idei konfederacji, co było ideą fix Marszałka Piłsudskiego, ale przynajmniej do polepszenia dwustronnych stosunków i złagodzenia napięć. Zaapelował też do prezydenta, żeby ten objął patronat nad funkcjonowaniem struktur biznesowych litewskich w Polsce i polskich na Litwie.

Kategorycznie nie zgodził się z tym Edmund Szot, kierownik wydziału kultury, sportu i turystyki samorządu rejonu wileńskiego, który w dość emocjonalnej formie powiedział, że 20 lat poklepywania się po plecach i pustej paplaniny nie dało niczego prócz zawiedzionych nadziei i przygnębienia. – Dość układów ponad naszymi głowami. Nic o nas bez nas – stwierdził stanowczo, dodając, że tylko twarda polityka wobec Litwy przyniesie efekty.

Z kolei dziennikarz Tadeusz Andrzejewski zwrócił uwagę, że Polacy nie chcą występować jedynie w roli skarżypytów. – Jedynym naszym celem jest przetrwanie. Byłoby wręcz niedopuszczalne, gdyby język polski został wyrugowany z tych terenów – powiedział Andrzejewski, dodając, że część inteligencji litewskiej też to rozumie i przestrzega przed pójściem tropem polityki władz litewskich dwudziestolecia międzywojennego.

Wolny wybór, a nie przymus

Bronisław Komorowski w swym przemówieniu jeszcze raz przypomniał, że czuje się człowiekiem stąd. „Czasami każdy kamień w Kowaliszkach, każda bruzda na Wileńszczyźnie, każdy dom w Wilnie do mnie szepcze, krzyczy, woła i …kalba, czyli gada” – stwierdził, zagajając przemówienie prezydent RP.

Wzywając Litwinów do lepszego traktowania Polaków podkreślił, że wszyscy Polacy mieszkający na Litwie są „cząstką narodu polskiego”, czy „to się komuś podoba, czy nie”. Dodał też, by postrzegać bogactwo w różnorodności i o nie dbać. Zwrócił uwagę, że w Polsce nie ma progu wyborczego dla mniejszości narodowych, a tylko dla Polaków. – Szkolnictwo mniejszości narodowych ma w Polsce preferencje, które wyrażają się w odpowiednich dodatkowych kwotach. Nikt też nie wpadł na pomysł, aby w Puńsku, obok szkoły litewskiej budować szkołę polską – podkreślił prezydent RP, dodając, że nie może być przymusu, a tylko wolny, nieskrępowany wybór.

Zaproszenie do Polski

– Trudno zrozumieć, dlaczego do dzisiaj nie jest wykonany Traktat o dobrosąsiedzkiej współpracy z 1994 roku, który przecież miał być fundamentem naszych stosunków, a pozostaje nadal tylko martwym zapisem – kontynuował szef państwa polskiego.

Według Komorowskiego, jego niewykonanie jest źródłem pewnego niepokoju, rozgoryczenia i rozczarowania. Wytknął też Litwinom, że w dniu wizyty śp. prezydenta Lecha Kaczyńskiego w Wilnie, na dwa dni przed katastrofą smoleńską, parlament litewski w ostentacyjny sposób odrzucił Ustawę o oryginalnej pisowni nazwisk.

Wyraził nadzieję, że kwestie poprawnego zapisu nazwisk, dwujęzycznych napisów, jak też oświaty zostaną w końcu rozwiązane, a władze litewskie powinny zadbać o szkoły polskie i nie pogarszać sytuacji. – W Polsce są nazwy miejscowości i ulic w języku ukraińskim, białoruskim, niemieckim, litewskim. Piszemy nazwiska w ich oryginalnym brzmieniu i to nic nie zabrało Polsce – przekonywał Komorowski, informując, że polska strona zapraszała litewskich polityków, nawet tych wobec Polski opornych i nieufnych, żeby przyjechali i na własne oczy zobaczyli jak to funkcjonuje.

Symboliczny wymiar wizyty

Na zakończenie prezydent Komorowski powiedział, że jego przybycie do Mejszagoły ma wymiar niejako symboliczny. – W tych okolicach wraz z kolegami z VI Wileńskiej Brygady AK chodził mój ojciec, w czasach konspiracji wraz z Grażyną Houwalt, wnuczką ostatniego właściciela pałacu w Mejszagole, wydawaliśmy – w latach 1984-1989 – w podziemiu pismo „Adriatyk, Bałtyk, Morze Czarne”, a teraz jestem tu – stwierdził wyraźnie poruszony.

Na pamiątkę pobytu prezydent przekazał szkole tablicę multimedialną.

„Pałacyk”, Ponary i… ciotka

Następnie swe kroki skierował do „pałacyku” księdza prałata Józefa Obrembskiego, który 19 marca będzie świętował swe 105. urodziny. Bronisław Komorowski wręczył „żywej legendzie Wileńszyzny”, jak czasami nazywany bywa ks. Obrembski, Krzyż Wielki Orderu Zasługi RP.

Po tym udał się do Wilna, gdzie wziął udział w oficjalnych obchodach Święta Odrodzenia Niepodległości Litwy, złożył kwiaty w Ponarach, gdzie został rozstrzelany jego stryj, a następnie odwiedził też swoją ciotkę – byłą wykładowczynię szkoły rolniczej w Wojdatach Stefanię Romer.

Zygmunt Żdanowicz

Na zdjęciach: dyrektorka szkoły Alfreda Jankowska pokrótce przedstawiła historię miejscowości i szkoły; życzenia od Prezydenta RP z okazji zbliżającej się 105. rocznicy urodzin.
Fot.
Marian Paluszkiewicz

<<<Wstecz