W obawie przed lenkasem

Niejaki Liudvikas N. Rasimas, sygnatariusz Aktu Niepodległości 11 Marca i nieustraszony tropiciel neokolonialnych zakusów Polski wobec Litwy, jak raz przed wyborami wpadł na doskonały pomysł: jak uchronić stołeczny samorząd przed „narodowościowymi partiami”. Czyli przed AWPL.

Okazuje się, że Wilno, którego status, zdaniem Rasimasa, dotychczas pozostaje „nierozstrzygnięty” (?), na demokratycznie wybrane władze nie zasługuje. Sygnatariusz wilnianom nie ufa. I nie dziwota. Wszak, z kadencji na kadencję, dopuszczają do Rady samorządu Polaków. W tej sytuacji Rasimas proponuje narzucić „niebłagonadiożnej” stolicy tzw. dystrykt federalny, czyli zarządzanie odgórne.

„Wilno jest miastem konstytucyjnym, wymienionym jako stolica Republiki Litewskiej, więc i zarządzane musi być (podobnie jak Waszyngton) nie tylko przez obywateli, którzy w nim mieszkają, ale też przez wybranych przez ogół obywateli prezydenta, Sejm oraz powołany rząd. Aby tak się stało wystarczy porządnie przygotowana ustawa, na mocy której wileńskiego mera (np. w randze ministra), wicemera i radę nadzorczą będzie wyznaczał rząd utworzony przez wybraną przez obywateli sejmową większość, samą lub w koalicji. Sądzę, że wileńscy mieszczanie, zmęczeni walkami toczonymi przez reprezentujące lokalne grupy wpływów „królewiątka” oraz „narodowościowe partie”, temu pomysłowi tylko przyklasną”. Ten zbawczy dla, nieumiejącej się posługiwać, demokracją stolicy Liudvikas N. Rasimas ogłosił na początku lutego na portalu DELFI, w interesującej publikacji „O Etnosie, Polsce i Litwie”.

Przypomnę więc jak jest w Waszyngtonie. Nadzór nad tym miastem sprawuje burmistrz, wraz z trzynastoosobową Radą Miejską. Jednak najwyższą władzę ma w swoich rękach Kongres, który według uznania może zmieniać lokalne prawo. Mieszkańcy Waszyngtonu mają więc mocno ograniczone możliwości decydowania o tym, co się dzieje w ich własnym mieście.

Jakiż wielki musi być strach litewskich nacjonalistów przed Polakami, skoro w celu odsunięcia ich od współdecydowania o losach Wilna gotowi są majstrować nawet przy i bez tego kruchych mechanizmach litewskiej demokracji? A że chodzi wyłącznie o Polaków nie mam wątpliwości. Tak się bowiem składa, że rozrabiające w stołecznym samorządzie „królewiątka” najczęściej reprezentują partie akurat rządzące, więc są poniekąd (i bez federalnego dystryktu) właśnie przez Sejm i rząd dysygnowani.

Lucyna Schiller

<<<Wstecz