Wspomnienia niczym powroty do stron rodzinnych (3)
Tajemnica szafy
Każde spotkanie z tymi, którzy po wojnie zmuszeni byli porzucić swoją ojczyznę – Wileńszczyznę – rodzi lawinę uczuć. Jakie koleje losu, trudne, częstokroć tragiczne musieli pokonać, żeby tam, na nowej ziemi, znaleźć miejsce dla siebie, swoich dzieci i wnuków.
Toteż można zrozumieć tych ludzi, dziś zamieszkałych na Warmii i Mazurach, gdzie naszych ziomków jest najwięcej, że tak chętnie przybywają na imprezy, związane z ich dzieciństwem. Tak też było w końcu stycznia w Ostródzie, podczas wystaw fotograficznych Jerzego Karpowicza.
Stare komnaty zamku ostródzkiego zadźwięczały mową wileńską. Ludzie słuchając naszych opowiadań, chcieli coś uzupełnić z własnych przeżyć i wiadomości. Bliskie były dla nich zarówno kościoły Ziemi Wileńskiej, jak też miejsca pamięci narodowej, rozsypane po naszej męczeńskiej ziemi.
Wspomnienia Andrzeja Małyszki mają szczególny wymiar dla Wilna, a wyjątkowe miejsce zajmuje w nich… szafa.
„W moim pokoju stoi szafa. Zwykła bieliźniarka z XIX wieku z oszklonymi drzwiami, po bokach rzeźbione kolumienki, wewnątrz półki. Podarował ją moim rodzicom stryj ojca – Jan Małyszko, który całe swoje dorosłe życie przepracował w seminarium duchownym w Wilnie, jako osoba świecka. Pracował tam aż do 1940 roku, kiedy sowieci postanowili seminarium zlikwidować. Stryj zabrał stamtąd kilka mebli: seminaryjna szafa przypadła rodzicom – Marii i Janowi Małyszko. I tak od tej pory wędrowała z nami, z Wilna do Ostródy w 1945 roku, a potem w latach osiemdziesiątych przewiozłem ją do swojego domu w Rusi.
Jest ładna, choć w marnym stanie. Za to drewniane wnętrze szafy zawiera kronikę wydarzeń od 1906 do 1940 roku. Być może są tam i starsze napisy i autografy, ale dziś, niestety, nie do odczytania” – opowiadał Małyszko.
Z czytelnych napisów pisanych ołówkami lub kredkami na wewnętrznych stronach drzwi i ściankach dowiadujemy się, że „10 listopada 1906 r. spadł pierwszy śnieg”, a w „1917 spadł po raz pierwszy 17 listopada”, „w 1919 w celi 25 zamieszkiwał o. Gieczys”, natomiast „w 1920 w celi mieszkał Z. Abrajtis”.
W innym miejscu czytamy: „1908 r., 27 sierpnia zamieszkali w tej celi dwaj koledzy, Jan Zyp..cki i Zygmunt Stefanowicz + trzeci współlokator Józef Alchimowicz”, obok „1923 Stanisław Patera”.
Poniżej mamy trzy imiona: „1) Józef 2) Leon 3) Antoni”, „a na początku roku 1920 mieszkał z pierwszymi dwoma ex-hrabia po mieczu Józef Sobański (Polak kowieński-szow...) lecz w powodu wątłych sił zachorował na 1˝ mies. przed B. Narodzeniem na brzuszny tyfus i przeniósł się do infirmeryi a na jego miejsce licho przyniosło owego antka...” (ostatnie słowo mało czytelne).
O interesującym wydarzeniu donosi wpis: „1921 Baczność! Dnia 9 II Popielec w czasie rekreacji, gdy klerycy przechadzali się i ślizgali w sankach przyszedł ks. Rektor ze swoim adjutantem ks. Sawickim i przechadzali się po głównej alei przemawiał z klerykami. Niebywały wypadek raz na trzy lata a może i więcej. Naoczny świadek” (nazwisko nieczytelne). Niżej możemy przeczytać: „Apollo i ja tu mieszkali I myszy pędzali”.
Dalej podpisali się: Wiłutis Wiłowicz z Rygi, Abrajtis (Litwin) z Rewla i wielu innych, których autografy w większości są nieczytelne.
Natomiast ostatni wpis na prawym wewnętrznym skrzydle szafy robi szczególne wrażenie, dwa nazwiska wyciśnięte czerwoną kredką w miękkim drewnie:
„A. Turzyński i K. Polachowski opuścili te mury i poszli do partyzantki 9.II.1940”.
To najbardziej dramatyczny autograf dwóch kleryków wileńskiego seminarium, którzy uwiecznili swoje nazwiska również na tylnej ścianie szafy tak, jakby chcieli mieć pewność, że jakiś ślad po nich zostanie.
W tym czasie na Wileńszczyźnie nie było regularnej partyzantki, działały luźne grupy walczące z sowieckim okupantem. Nie wiemy do kogo ci dwaj klerycy się przyłączyli. Jak ułożyły się ich dalsze losy i czy przeżyli wojnę?
Ci klerycy wpisali się na drzwiach seminaryjnej szafy 9 lutego 1940 r., dokładnie w przeddzień odjazdu pierwszego transportu deportowanych na Daleki Wschód. Jakaż ogromna determinacja i rozpacz musiała kierować tymi młodzieńcami, gdy opuszczali seminarium. Przecież w tych murach uczono ich zupełnie czegoś innego, na pewno nie walki z bronią w ręku.
A może ktoś zna dalsze losy dwóch młodych kleryków? Może w naszym wileńskim seminarium zachowały się jakieś ślady nazwisk tu wymienionych osób?
Sąsiedzi z Zamkowej
Rodzina państwa Małyszków, podobnie jak wiele innych rodzin wileńskich, przeszła swoją gehennę wojenną i powojenną: wywózkę ojca na Syberię, próba ucieczki z bydlęcego wagonu zakończona „karcerem”, męczeńska praca, głód i brud. Długo prześladował go widok wyrzucanych z wagonu i niegrzebanych ciał zmarłych. A jednak przetrwał, jak uważał, zawdzięczając modlitwom. W domu syna Andrzeja przechowywany jest jak relikwia różaniec własnoręcznie zrobiony przez ojca z kawałeczków drewna i drutu przywieziony z dalekiego Dzierżyńska.
Pan Andrzej o swym wileńskim podwórzu mówi z nieukrywanym sentymentem. Wspominał kutą brame, która nieraz chroniła lokatorów od grasującej bandy własowców, o sąsiadach, z którymi żyło się jak w rodzinie, a w trudnych chwilach wyręczali się nawzajem. A tymi sąsiadami byli państwo Hursztynowie, fotograf Michał Michielewicz, m. in. uczeń Bułhaka. Mistrz fotografiki bywał u niego dość często. Swoją pracownię miała tu malarka Bałzukiewiczówna, krewna znakomitego rzeźbiarza wileńskiego, który też do niej zaglądał. To właśnie Bałzukiewiczówna nieraz dokarmiała małego Andrzejka, gdy ojciec został wywieziony, a matka została bez środków do życia.
Rodzina Małyszków, jak i wiele innych wileńskich rodzin polskich, zmuszona była porzucić swoje mieszkanie na Starówce wileńskiej, gdzie mieszkała przy ul. Zamkowej 3. Nasz bohater miał wtedy niespełna sześć lat.
Szlachetny pan z sumiastym wąsem
Z ogromnym szacunkiem nasz rozmówca mówi o stryju Janie Małyszko, ofiarodawcy szafy, który niejednokrotnie pomagał rodzinie w trudnych chwilach. Gdy rozpoczęły się transporty do Polski – on nie wyjechał. Został w swym rodzinnym Wilnie, zamieszkał przy ul. Mostowej, nieopodal redakcji „Czerwonego Sztandaru”. Wyróżniał się swoją postawą, szlachetnością i sumiastym siwym wąsem. Zmarł w roku 1958.
„Znana mi jest historia jednego z ziemian, który za przechowanie sakiewki z rodzinnymi kosztownościami odwdzięczył się stryjowi skrzypcami ze szkoły Amatiego. Wiele takich sakiewek stryj przechował w kościelnym seminarium w czasie pierwszej wojny światowej. Ofiarodawca znał zamiłowania stryja do skrzypiec, gitar, do starych mebli. Miałem te skrzypce w rękach, stryj bardzo chciał mi je sprezentować, ale ja wtedy wolałem gitarę za trzy i pół rubla. Może i lepiej, że tak się stało, bo wiem, że zamienił je przed śmiercią na trumnę, krzyż i jedzenie, gitarę – już zepsutą – przechowuję do dziś. Wtedy, w 1957 roku, otrzymaliśmy od stryja kilka innych ważnych pamiątek, m.in. krzyż z relikwiami przemyślnie zamkniętymi wewnątrz i opieczętowanymi pieczęcią lakową. Stryj otrzymał ten krucyfiks od biskupa lub rektora seminarium. Kilkanaście lat temu rozmawiałem z biskupem Kisielem z Białegostoku, który stryja doskonale pamiętał i serdecznie go wspominał. No i naszą szafę...”
Tajemnica ojca
Był w rodzinie Małyszków okres, kiedy ojciec pracował w katedrze. Wtedy to właśnie Wilia wystąpiła z brzegów i zalała podziemia świątyni. Gdy przystąpiono do jej ratowania, odkryto groby królewskie. Ojciec nie brał udziału w wykopkach, pracowali tam specjaliści, profesorowie, ale przy tym był. W rodzinnych zbiorach zachowało się kilka zdjęć z tego okresu.
„W 1989 roku pojechałem w odwiedziny do moich wileńskich kuzynów – wspominał dalej Małyszko. Któregoś dnia wstąpiłem do kościoła św. Jana, gdzie byłem ochrzczony i dołączyłem do grupki polskich turystów, z ciekawością słuchając przewodniczki. Po chwili grupa rozeszła się, zostaliśmy sami i wtedy od przewodniczki dowiedziałem się o skarbach znalezionych w katedrze. Po powrocie zrelacjonowałem wszystko ojcu, który wyraźnie przejęty opowiedział, jak, gdzie i co chował na polecenie księdza Wołodźki w ścianach świątyni. Ksiądz Wołodźko przyjął od ojca przysięgę o zachowaniu tajemnicy. Ojciec dopiero teraz poczuł się z niej zwolniony i mógł mi opowiedzieć wszystko, co pamiętał. Mówił, że zamurował w ścianie naczynia liturgiczne, schował 1,5 metrowy świecznik, używany do paschału, ukrył też łańcuch i sygnet Barbary Radziwiłłówny” – opowiadał pan Andrzej.
W 2002 roku pod patronatem prezydenta Litwy wydano album „Katedra Wileńska” i tam Małyszkowie zobaczyli zdjęcia rozprutej w 1985 roku ściany z naczyniami liturgicznymi, które ojciec zamurowywał w 1940 roku, ukrywając je przed sowietami.
„Podczas kolejnego pobytu w Wilnie znalazłem też na Rossie miejsce pochówku mojego brata. Życzliwa Litwinka, emerytowany historyk sztuki, pracująca jako kierownik cmentarza na Rossie, okazała mi daleko idącą pomoc. Po zapoznaniu się z dokumentacją zaprowadziła mnie na miejsce spoczynku brata” – zakończył swe zwierzenia Andrzej Małyszko, dodając, że pamięć o Wilnie, w ich rodzinie pozostanie zawsze żywa.
Krystyna Adamowicz
Na zdjęciach: Andrzej Małyszko; szafa pełna tajemnic; przedwojenna wileńska rodzina Małyszków; podczas remontu wileńskiej katedry.
Fot. archiwum