Z politycznego podwórka

Idą w zaparte

Od dawna straciłem wszelkie iluzje, że problemy społeczności polskiej na Litwie da się załatwić polubownie w konstruktywnym dialogu z władzami kraju. Elity polityczne w Wilnie pozorując, od czasu do czasu, chęć dialogu, w rzeczywistości od samego początku stawiały na politykę faktów dokonanych. Tak było i jest, jeżeli spojrzymy na sytuację polskiej oświaty, na ciągle obniżane standardy praw obywatelskich litewskich Polaków, czy nawet na proces restytucji ziemi, którą na Wileńszczyźnie w znaczącym stopniu rozkradziono zanim jeszcze rozpoczął się proces jej zwrotu prawowitym właścicielom.

Dzisiaj, kiedy wyżej wspomniana polityka zaczyna przynosić swe „zatrute owoce”, gdy nie da się już dłużej ukrywać prawdziwych intencji władz, te idą, co się nazywa, w zaparte. Już nie próbują nawet zwodzić, kluczyć, składać kolejnych pustych obietnic, tylko mówią otwarcie: albo się integrujecie (na naszych warunkach, co oczywiste), albo do Polski droga wolna. Granic już nie ma, jak łaskawie przypomniał w tym kontekście ostatnio poseł Justinas Karosas. Taką wypowiedzią wiceszef sejmowego komitetu spraw zagranicznych przekroczył kolejną granicę. Bowiem to, co do niedawna jeszcze na Litwie było tylko na językach tzw. „młodzieży patriotycznej”, teraz jest już w gębie polityków z najwyższej półki.

Pobłażliwie traktowani politycy, o skrajnie nacjonalistycznej proweniencji, wytworzyli w końcu taką atmosferę w kraju, że nawet powściągliwy dotychczas premier Andrius Kubilius przemówił językiem „Vilniji”. Na ostatnim posiedzeniu Rady swej partii rodziców z Wileńszczyzny podzielił na dwie kategorie. Tych, którzy posyłają swe dzieci do szkół litewskich, ocenił jako rodziców „wyraźnie myślących o przyszłości swych latorośli na Litwie”. Drugą kategorią (w domyśle) mają być rodzice, którzy nie myślą o przyszłości swych latorośli na Litwie, gdyż nie posyłają swych dzieci do szkół z językiem państwowym tylko ojczystym.

Taka wypowiedź szefa rządu, to wyraźny sygnał, jak państwo litewskie postrzega politykę integracji na Wileńszczyźnie. Dowodzi ona, że władze postrzegają integrację jako odgórnie narzucony proces, którego celem ostatecznym jest przywrócenie Litwy Środkowo-Wschodniej na łono litewskości.

Tymczasem integracja z prawdziwego zdarzenia, to zawsze proces dwustronny, kiedy kultury, obyczaje, języki mniejszości i większości wzajemnie się przenikają, darzą się szacunkiem i atencją. Ostatecznym celem autentycznej integracji jest wychowanie młodych pokoleń w duchu wielokulturowości i tolerancji.

Polskie MSZ po latach przyjaznych gestów wobec Litwy, praktycznych i wymiernych wsparć i pomocy dyplomatycznych, nie doczekało się od Wilna spełnienia nawet jednej, najbardziej symbolicznej obietnicy, musiało w końcu wezwać partnera do poszanowania praw mniejszości narodowych. Dalsze udawanie poprawności relacji wprowadziłoby przecież stosunki polsko-litewskie w jakiś orvelowski świat całkowitego oderwania od rzeczywistości.

Rządzący litewscy konserwatyści odpowiedź Warszawie dali wystrzałem z kolubryny. Wytoczyli swoje największe działo w postaci Vytautasa Landsbergisa, który bez ogródek palnął, że kwestia integracji Wileńszczyzny jest wewnetrzną sprawą Litwy i żadnemu wielkiemu bratu (niezaleznie ze Wschodu czy z Zachodu) nic do tego.

Na takie dictum widzę tylko jedną odpowiedź. Zagwarantowanie podstawowych praw polskiej mniejszości na Litwie może nastąpić tylko i wyłącznie poprzez międzynarodową mediację.

Tadeusz Andrzejewski

<<<Wstecz