Anna i Paweł Klimaszewscy – 50 lat wspólnej wędrówki przez życie

„Jesteśmy szczęśliwą rodziną”

Rzadko w życiu spotyka się ludzi, którzy spoglądając wstecz na swe życie mówią, że w ciągu długich dziesięcioleci nie zdarzyło się im przeżyć nic niedobrego, a każdy spędzony wspólnie dzień był wypełniony miłością, radością i pociechą z dzieci.

Do tak nielicznego grona ludzi prawdziwie szczęśliwych, promieniujących optymizmem i przyjaznym ustosunkowaniem się do otaczającego świata i ludzi należą państwo Anna i Paweł Klimaszewscy ze Świętnik koło Bujwidz w rejonie wileńskim. Za kilka dni, 31 lipca, będą obchodzili 50. rocznicę wspólnej wędrówki przez życie. A tak ważne wydarzenie to najwspanialsza okazja do wspomnień i refleksji...

Miłość od pierwszego

wejrzenia – Uczucie miłości towarzyszy mi od młodych lat, od piętnastego roku życia, kiedy to pierwszy raz zobaczyłam przyszłego męża w kościele. Obejrzałam się i widzę, że stoi taki ładny chłopiec. Pomyślałam, że muszę go jakoś zauroczyć... To była miłość od pierwszego spojrzenia – słowa matki wywołują serdeczny śmiech u dzieci, które zjechały do rodzicielskiego domu, żeby kolejny raz posłuchać tych miłych i ciepłych wspomnień sprzed lat.

– Potem nasza znajoma zaprosiła nas na zapusty... – uściśla pan Paweł.

Według pani Anny, Paweł przychodził do niej często w towarzystwie kolegów, a ona chciała widzieć tylko jego. Pewnego razu powiedziała mu, żeby przyszedł sam. Przyjaźń i kochanie przyszłej pary młodej trwały trzy lata, a okres narzeczeństwa wyglądał zupełnie inaczej, niż to bywa dzisiaj. Spotykali się rzadko, gdyż dzieliła ich Wilia. Anna pochodziła z Baryszun w rejonie święciańskim, Paweł z Bujwidz.

Kiedy stanęli na ślubnym kobiercu ona miała ledwo lat osiemnaście, on dwadzieścia pięć...

– W kościele bujwidzkim ślubu nam udzielił ksiądz Jan Charukiewicz. Wesele też było udane. Pamiętamy, że było ciekawie i wszyscy byli bardzo weseli. Żyją jeszcze dwie drużbantki i dwie swacie. Swatowie już, niestety, nie żyją. Na naszym weselu 50 lat temu był też pewien ciekawy gość, który dzisiaj ma już 90 lat. Tym gościem jest Longin Czobot, mój szwagier. Jest jeszcze dość silny, żeby zatańczyć i na naszym złotym weselu – z uśmiechem stwierdza złota panna młoda.

Paweł Klimaszewski dzień swego ślubu zapamiętał jako pogodny i ciepły.

Po weselu młodzi przez dwa i pół lata mieszkali w rodzinnym domu Pawła, a potem kupili dom w okolicznych Świętnikach i osiedlili się w nim na stale. Tutaj mieszkają do dziś.

„Prezent” na srebrne wesele

– I tak przeżyliśmy pięćdziesiąt lat w wielkiej zgodzie i miłości. Żyliśmy dla siebie. Długo czekaliśmy na dzieci – wspomina pani Anna.

– Hodowałem żonę. Za młoda była jeszcze na dzieci... – z dobrotliwym uśmiechem wtrąca jej małżonek, pan Paweł.

Dopiero na siódmym roku pożycia małżeńskiego znalazła się pierwsza pociecha – Waldemar. A potem kolejno przyszli na świat: Wiesława, Edyta, Jarosław i Liliana.

– Gdy dzieci dorosły, rodzina się nam powiększyła. Krystyna, żona Waldemara, Danuta, małżonka Jarosława, Aleksander, mąż Wiesławy – to przecież też nasze dzieci. Wszystkie je bardzo kochamy. Mamy siedmioro wnuków: Robert, Albert, Karolina, Tomek, Kamila, Ewelina i Emilia – z radością oznajmia złota jubilatka, dodając, że do pełnego szczęścia brakuje jeszcze tylko dwóch zięciów i trochę większej gromadki wnuków.

Osobne wspomnienia szczęśliwych jubilatów wiążą się z obchodami srebrnych godów. W przededniu rocznicy 25-lecia ślubu rodzinę Klimaszewskich nawiedziły bociany. Same obchody rocznicy zbiegły się z osiemnastymi urodzinami Waldemara i chrzcinami. Urodziny Lilii, najmłodszej córki, były najwspanialszą niespodzianką, wręcz zaskoczeniem i cudownym prezentem dla niespełna pięćdziesięcioletniego ojca. Aczkolwiek dzisiaj pan Paweł przyznaje, że głęboko przeżył tę radosną nowinę. Wydawało mu się, że oto wkrótce zaliczy piąty dziesiątek, a tu maleństwo się rodzi...

„Ale na złote gody takiej niespodzianki już nie będzie!..” – tym żartobliwym zwierzeniom rodziców towarzyszy głośny śmiech całej licznie zgromadzonej rodzinki. Widać, że zdrowy humor i pogodne usposobienie, tak delikatna wzajemna pobłażliwość i czułość to cechy, które po rodzicach odziedziczyli także synowie i córki państwa Klimaszewskich.

Tym razem niespodzianki związane z uroczystością złotych godów rodzicom przygotowują dzieci.

– Marzyłam mieć dziesięcioro dziatek, ale Bóg dał tylko pięcioro. Wszystkie były bardzo kochane i wyczekane – konkluduje matka. – Najstarszy pomagał doglądać młodsze rodzeństwo. Potem wszystkie nawzajem się opiekowały. Gdy urodził się Jareczek, Waldemar miał już 13 lat. Przyznał się, że tak bardzo chciał mieć brata.

Prezenty rodzice dzielili po równo. W tej rodzinie nigdy nie było jakichkolwiek niedomówień, które mogłyby być powodem sprzeczek. Sięgając pamięcią wstecz, pani Anna mówiła, że żadne z dzieci nigdy nie dostało nawet i klapsa. A mimo to, w przekonaniu dzieci, rodzice wychowywali je srogo i w należnej dyscyplinie.

Dzieci zrealizowały marzenia

Gdy pani Anna miała pięć lat, jej ulubioną zabawą była zabawa w szkołę.

– To było moje marzenie – być nauczycielką. Marzenie spełniło się w dzieciach. A mąż chciał, żeby dzieci, tak jak on, były mechanizatorami. Ale wyszło po mojemu. Wszystkie ukończyły studia pedagogiczne. Wszystkie są nauczycielami – z dumą i zadowoleniem kontynuuje swą opowieść pani Anna.

Rodzice z satysfakcją opowiadają o osiągnięciach swych dzieci. Obaj synowie ukończyli wydziały prac i informatyki, Edyta została nauczycielką języka polskiego, Wiesława – klas początkowych i plastyki. Liliana w Szkole Średniej im. J. Lelewela w Wilnie naucza matematyki i informatyki.

– Dla mnie najprzyjemniejsze w życiu chwile były te, gdy dzieci przynosiły dyplomy. Uważaliśmy za honor, że dzieci ukończyły wyższe studia. Cieszyliśmy się widząc, że mają taki zapał do nauki i dążenie, żeby coś w życiu osiągnąć – dzieli się swą radością Anna Klimaszewska.

Od siebie dodajmy, że najstarszy syn jubilatów, Waldemar Klimaszewski jest dyrektorem szkoły podstawowej w Mościszkach, a córka, Wiesława Wojnicz, kieruje szkołą im. J. Słowackiego w Bezdanach.

Obie synowe – Krystyna i Danuta – są geodezistkami, dlatego też według Edyty Klimaszewskiej, podczas spotkań w rodzinnym gronie dominują dwa tematy: szkoła i ziemia.

Wnuki naśladują dobre przykłady rodziców i dziadków. Najstarszy z nich, Robert studiuje i pracuje jako organista.

Tajemnica szczęśliwego życia..?

– To dzieci! Wytrwałość. Trzeba, żeby jeden drugiemu trochę ustąpił. Bo jeżeli jeden coś, to i drugi trochę. I tak wszystko się ureguluje... – bez namysłu wyjaśnia Anna Klimaszewska.

Jej zdaniem właśnie życie dla dzieci i pomoc dla nich nadaje sens każdemu małżeństwu.

Najpierw się wyprawia pociechy do szkoły, czeka ze szkoły... A gdy dorastają, rodzice cieszą się, że dążą do wyznaczonego celu, potrafią sobie radzić w życiu.

– Byłem zadowolony, kiedy dzieci kupowały mieszkania – mówi głowa rodziny. Rodzice nie zaprzeczają, że pomagali swym latoroślom usamodzielnić się. Według pani Anny, taka pomoc jest rzeczą naturalną.

Chociaż zdrowie jubilatom dopisuje, oni także w każdej chwili mogą liczyć na pomoc dzieci. Pomocne ręce zwłaszcza są nieodzowne przy zbieraniu siana czy innych pracach polowych. Pracowici i troskliwi rodzice nadal prowadzą gospodarstwo: hodują krowy, trzodę, ptactwo, uprawiają 4 ha ziemi. Wesoły i energiczny gospodarz ma czas, żeby wyskoczyć do lasu po grzybki, a troskliwa babcia jest bardzo pomocna w doglądaniu najmłodszych wnuczek. Dojeżdża do dzieci, żeby pilnować maleństwa.

Samotność, jakże częsta towarzyszka ludzi w podeszłym wieku, Klimaszewskim nie doskwiera. Codzienność emerytów mija spokojnie i pogodnie.

– Mąż patrzy przez okno, kiedy przyjadą dzieci albo wnuki, a ja nie odchodzę od telefonu. Czekam na wiadomości od dzieci, sama też do nich dzwonię. Spotykamy się bardzo często. Wszystkie dzieci przyjeżdżają. Mamy bardzo dobrych sąsiadów. Odczuwamy też stałą troskę gospodarza gminy, Mariana Naruńca. Kiedyś mąż pracował pod jego kierownictwem w kołchozie. Był dobrym gospodarzem i teraz też dba o to, żeby drogi były zadbane, żebyśmy mieli wodę. I ksiądz tutaj zagląda – z uznaniem stwierdza Anna Klimaszewska.

Z wdzięcznością i szacunkiem

– Ile siebie z dzieciństwa pamiętam, rodzice cały czas powtarzali: ucz się, ucz się, człowiekiem będziesz... Może właśnie z tej przyczyny wszyscy poszliśmy na studia, chociaż i niełatwo nam było. Mama wspomina, jak Edyta po 7 km chodziła na piechotę do pociągu, żeby dojeżdżać do Wilna. Studia w czasach radzieckich nie kosztowały wprawdzie tyle co teraz, ale jednak wymagały wiele wysiłku. Za to jesteśmy bardzo wdzięczni naszym rodzicom – stwierdza Waldemar Klimaszewski i z uznaniem dodaje: „Daj, Boże, każdemu przeżyć tyle lat w zgodzie, wychować tyle dzieci i prawie nie znać lekarzy!”

– Chciałabym życzyć rodzicom zdrowia, a całej rodzinie, żebyśmy kontynuowali nasze rodzinne tradycje. Żebyśmy się zbierali w każde Boże Narodzenie, w każdą Wielkanoc w naszym rodzinnym domu, tak jak to jest dzisiaj – mówi Wiesława Wojnicz.

– Chociaż jesteśmy dorośli, mama ciągle jeszcze troszczy się o nas jakbyśmy byli wciąż małymi dziećmi. Wypytuje, czy mamy co jeść. Zaprasza, bo akurat ma wiadro ogórków, czy jagód i chce się nimi z nami podzielić… Chciałabym się nauczyć od rodziców tej nienarzucanej i rozsądnej układności, mądrości – zaznacza Edyta Klimaszewska.

Przysięga małżeńska dla Anny i Pawła Klimaszewskich, którą po półwieczu odnowią przed Bożym majestatem, nigdy nie wiązała się z wyrzeczeniami czy wyzwaniami. Ich życiu ton i rytm nadawały uczucia, które do siebie przez całe życie żywili i nadal żywią. Dzisiaj zgodnie twierdzą, że to, co wydarzyło się w ciągu tych 50 lat, to było po prostu szczęśliwe życie, przeżyte bardzo treściwie. Oby tak było i dalej...

Irena Mikulewicz

<<<Wstecz