Współczesna wieś bez konia?
Wystarczy wyjechać poza miasto, aby się przekonać, jak smutne i opustoszałe są nasze łąki i pastwiska - tylko gdzieniegdzie zobaczymy krowę żującą trawę lub samotnego bułanka. O pławieniu (kąpaniu) tabunu koni w rzeczce nie warto nawet wspominać – to już scenki z dziedziny science fiction, tym bardziej, że dzisiaj nawet pies nie ma prawa wejść do wody. A kiedyś były nawet tzw. końskie plaże...
Gdzie się podziały wiejskie kasztanki, siwki, baśki, kare - posłusznie ciągnące wozy, bryczki i pługi? Są zastępowane przez traktory, ciągniki i inną technikę rolniczą. Współczesny rolnik już nie potrzebuje konika, jako podstawowego pomocnika w gospodarstwie. Konie robocze powoli znikają z krajobrazu litewskiej wsi. Czyżby są już przeżytkiem i symbolem zacofania?
Według danych Departamentu Statystyki na początku tego roku w naszym kraju było 54,4 tys. koni. Jest to o 1500 mniej niż w roku minionym i o 6500 mniej niż w roku 2007. Natomiast w 1992 roku na Litwie trzymano aż 82,6 tys. koni.
Maleje liczba koni również w powiecie wileńskim. Na początku tego roku było zarejestrowanych 9,079 tys., a w 2008 roku – 9,667 tys. Jednak w porównaniu z innymi państwami bałtyckimi, można stwierdzić, że koni mamy sporo, ponieważ na Łotwie jest zarejestrowanych zaledwie 3,5 tys., a w Estonii - około 6 tys. koni.
Konie posprzedawano
Zbliżając się do wsi Korwie w rejonie wileńskim po lewej stronie od drogi możemy zobaczyć spokojnie pasącego się cisawego (kasztanowego) konika. To Kasztanka, należąca do miejscowego rolnika Jana Gudenasa. Klacz jest jedną z 4 koni, które zostały we wsi. „Przed pięciu laty było ich o wiele więcej - około 20. Ale konie posprzedawano, kupiono traktory” - opowiadał pan Jan. Na podwórku rolnika, uprawiającego około 7 ha ziemi, stoi również traktor. „Bez techniki teraz trudno. Wszystko łopatą nie skopiesz” - mówił Gudenas, który jednak swojej kobyłki nie sprzedał. Za pomocą traktora wykonuje cięższe prace rolne: orze i bronuje pole, zwozi siano. Kasztanka natomiast trudzi się przy łatwiejszych czynnościach. Kilka razy w dzień gospodarz zaprzęga ją do wozu i jedzie do swoich krów, pasących się na oddalonym pastwisku, aby zawieźć im wody. Bo, jak zaznaczył, nie może na pastwisku zostawić beczki z wodą, ponieważ skradną. Klacz pomaga też w grabieniu siana („grabiejką”), ale, jak podkreślił pan Jan, „orać, bronować też potrafi”.
„Koń potrzebny w gospodarstwie, jak bez konia? Jest dla nas pomocnikiem” - powiedział Gudenas, dodając, że gdzie traktor nie dojedzie, tam koń dojdzie. Chociaż na olej napędowy do traktora otrzymuje dotacje unijne, jednak, zdaniem rolnika, trzymanie konia mu się opłaca. Koń nie potrzebuje paliwa, a oprócz tego, „produkuje” też cenny nawóz. Więc ziemię uprawną nie posypuje saletrą, a wyłącznie gnojem.
Młodzież zajmuje się innymi sprawami
Kasztanka w gospodarstwie pana Jana pracuje już 18 lat. Otrzymał ją z kołchozu, gdy była jeszcze małym źrebakiem. Pan Jan od dzieciństwa miał do czynienia z końmi, więc wyhodowanie Kasztanki nie sprawiło mu większych trudności. „Jest dobra, posłuszna. Nie gryzie i nie bryka” - opowiadał o swojej klaczy, dodając, że jest ona niewybredna w jedzeniu, a szczególnie lubi marchew. Jednak, zdaniem rolnika z Korwia, konia nie wystarczy mieć, trzeba go lubić i szanować. Podkreślił też, że opiekowanie się koniem jest raczej męską robotą, bo trudną. Praca z koniem potrzebuje dużo siły fizycznej. Hodowanie zwierząt gospodarskich wymaga też sporo pracy, czasu i poświęcenia się. „Moje dzieci już nie chcą zajmować się ani koniem, ani krowami. Mieszkają w mieście. Owszem, przyjeżdżają, pomagają” - mówił pan Jan, ubolewając, że młodzi już nie chcą uprawiać ziemi, bo „zajmują się innymi sprawami”.
Jego żona, pani Zofia, ze smutkiem dodała, że krów we wsi także jest coraz mniej. „Starzy już sił nie mają zajmować się krowami, a młodzi nie chcą albo wyjeżdżają do miasta” - ubolewała mieszkanka Korwia, która w swoim gospodarstwie posiada aż 3 krowy.
Kupił konia u... Cyganów
Jednak nie wszyscy młodzi nie chcą pracować na roli. Mieszkaniec Suderwy, Piotr Jancz, jako 21-letni młodzieniec, kupił konia w 1991 roku. Był potrzebny do prac rolnych na odzyskanej ziemi. Sześcioletniego ogiera kupił na spółkę ze swym kuzynem. Pan Piotr zażartował więc, że ma połowę konia.
Ciekawa jest historia nabycia ogiera, który został kupiony u... Romów, mieszkających w sąsiedniej wsi Bórwiszki i zajmujących się niegdyś handlem końmi. Pan Piotr przyznał się, że trochę ryzykował, kupując od nich, ponieważ potrafili oszukać - podleczyć chorego konika i sprzedać jako zdrowego. „Ale na koniach, jak i na samochodach trzeba się znać, wtedy nikt nie oszuka” - stwierdził Jancz, którego Ryży, tak się wabi ogier, wesoło hasa po suderwskich łąkach, pomimo swych 24 lat. A co do tych Romów, to obecnie końmi już nie handlują. Nie opłaca się...
Kowal starej daty
Pan Piotr opiekuje się ogierem na zmianę ze swoim kuzynem. Oboje nie mieli doświadczenia w hodowaniu koni, więc na początku ogierek stwarzał im wiele problemów. Ryży nie był przyzwyczajony do pracy na roli, więc należało go uczyć. Jancz przypominał, że wiele razy musiał szukać swego konia w sąsiednich miejscowościach, ponieważ on często się zrywał i galopował po okolicznych wsiach. Wiele rad i wskazówek udzielali mu starsi mieszkańcy. „Dzisiaj Ryży jest spokojnym koniem. Żadnych problemów nie stwarza. Nawet mój kilkuletni synek może do niego podejść i pogłaskać” - mówił Jancz.
A czy nie ma problemu z podkuwaniem? Pan Piotr powiedział, że we wsi jest jeszcze kilku starych i doświadczonych kowali „starej daty”. Młodzież tego rzemiosła już nie zna.
„Jaki to gospodarz, jeżeli bez konia?”
Do dziś koń jest wykorzystywany do pracy na roli: do orki, bronowania. „Zwracają się też o pomoc działkowicze, abym zaorał im ziemię” - mówił Jancz, stwierdzając jednak, że ludzie coraz mniej sieją, sadzą i uprawiają ziemię, więc trzymanie konia staje się coraz bardziej kosztowne i nie opłaca się, bardziej „dla ładności”. Jego zdaniem, teraz konie posiadają przeważnie ludzie starsi, którzy są na emeryturze i którzy są już przyzwyczajeni do tego, że w gospodarstwie powinien być koń. „Jaki to gospodarz, jeżeli bez konia?”- tak mawia mój sąsiad, który nadal trzyma konia, chociaż syn kupił mu traktor” - opowiadał właściciel cisawego Ryżego. Żartował też, że ulica, przy której mieszka, mogłaby nosić nazwę „Końskiej”, ponieważ aż czterech mieszkających tu gospodarzy ma własnego konia.
Moda na konia
Ostatnio coraz częściej konie (rasowe rumaki i pospolite wiejskie mieszańce) są wykorzystywane w turystyce, dla rekreacji i rozrywki. Wiele gospodarstw agroturystycznych oferuje wczasowiczom przejażdżki konne, bryczką lub wozem.
Koń, który coraz mniej ma pracy na roli, może być świetną atrakcją dla gości. Przekonał się o tym pan Jan z Korwia, którego klacz Kasztanka za kilka dni będzie najważniejszym „pojazdem” weselnego orszaku. Pewna para zwróciła się do Gudenasa, aby zawiózł ich wozem, upiększonym w kwiaty i kolorowe wstążki, na ślub do miejscowego kościoła. A więc ci, co 26 września będą przejeżdżali przez Korwie, niech uważniej spoglądają w stronę kościoła, może uda się zobaczyć nietradycyjny orszak weselny.
Ryży Jancza również doczekał się szczególnej propozycji. Pewnego razu koło jadącego na koniu kuzyna pana Piotra zatrzymał się samochód, z którego wysypała się gromadka rozbawionych dziewczyn. Jak się okazało, hucznie świętowały wieczór panieński. Poprosiły, aby je zawieźć na wozie do lokalu w mieście.
Zimą natomiast, Jancz zaprzęga swego ogierka do sań i wozi znajomych po zaśnieżonych pagórkach Suderwy.
Chociaż koń jest pomocnikiem jeszcze w wielu gospodarstwach kraju, jednak stopniowo ustępuje swoją pozycję traktorom oraz innej technice rolniczej. Odchodzi też pokolenie, które nie przedstawiało zagrody bez konia. Wątpliwe, by nowe pokolenie wyprowadziło konia na pole. Jedyne co zostaje siwkom i gniadym – „zmienić zawód” i wozić głodnych rozrywki mieszczan po wiejskich dróżkach.
Iwona Klimaszewska
Na zdjęciu: zdaniem Gudenasa, konia nie wystarczy mieć, trzeba go lubić i szanować.