Sylwetki ludzi Wileńszczyzny

Nietypowy rolnik z Pren

- Rolnictwo – to biznes w pełnym tego słowa znaczeniu i jeżeli go traktować byle jak, z przymrużeniem oka, to nie ma co na roli robić – z przekonaniem twierdzi Antoni Jundo, właściciel gospodarstwa rolnego w Prenach. W ubiegłym roku zebrał rekordowy urodzaj, co przyniosło mu 1,5 mln litów czystego zysku.

Antoni Jundo nie bez kozery podkreśla, że udało się mu na, uważanych za nieurodzajne, gruntach podwileńskich zebrać plony nie gorsze od tych, jakie zbierają farmerzy pod Kownem, Kiejdanami czy Poniewieżem. Tyle, że tam gleby pod względem wydajności są oceniane na 50-60 pkt, a w okolicach Pren w rejonie święciańskim tylko na 37 pkt. – Dobry urodzaj zawdzięczam przede wszystkim zastosowaniu najnowocześniejszych technologii, najlepszych nawozów sztucznych, zakupowi wyselekcjonowanych gatunków nasion oraz drogiej, ale niezwykle funkcjonalnej techniki produkcji najbardziej renomowanych firm – wylicza bez zastanowienia 48-letni farmer.

Kombajny z klimatyzacją

Z satysfakcją pokazuje swój zmechanizowany tabor – dwa kombajny niemieckie „Claas”, które cieszą się największą popularnością także wśród polskich rolników, amerykański kombajn rotacyjny „Case III”, francuskie traktory „Masey Fergusson”, norweskie pługi „Kverneland”, co się kamieni nie boją oraz duma rolnika ze Święciańskiego – brazylijski opryskiwacz oraz szwedzki siewnik. Ten ostatni potrafi wykonać aż 6 operacji jednocześnie i za jednym ładowaniem można wsypać do niego 2 tony nasion i 2 tony nawozów.

– Na Litwie są tylko trzy takie opryskiwacze – wskazuje na kolejne cudo techniki Jundo. - Zamówiłem go na wystawie w Kownie, a sprowadzono aż z Rio de Janeiro – informuje z zadowoleniem. Zapłacił za niego prawie 100 tys. litów, ale, zdaniem farmera, opłaci się, gdyż opryskiwaczem o 24-metrowej rozpiętości „skrzydeł” i pojemności 3 t można w ciągu dnia opryskać chemikaliami od 150 do 200 ha użytków rolnych.

Pracować na takiej technice to jedna przyjemność. W kabinach kombajnów jest klimatyzacja, dostosowane do wagi kierowcy siedzenia, nie odczuwa się ani hałasu, ani wibracji, doskonała widoczność i lekkość obsługi, niezawodność i wprost niewiarygodna wydajność. W kabinie jest też komputer, który po wprowadzeniu gatunku zboża sam dobiera do niego sita, informuje o wilgotności, stratach przy omłocie itd. Słowem to nie dawne radzieckie Niwy czy Dony, to już zupełnie inna półka.

Piętno dawnych czasów

Koszty też są nieporównywalne. Cena niemieckiego kombajnu wynosi 750 tys. litów. Jundo nie ukrywa, że wiele techniki nabył na warunkach leasingu, nieraz zaciągał kredyty. Swój dom zastawiał chyba z pięć razy, ale jak mówią Rosjanie, kto nie ryzykuje, ten nie pije szampana. W osiedlu mówiono o nim „riskowannyj parień”, ale z Bożą pomocą i dzięki własnej zaradności udało się mu wyjść ze wszystkiego obronną ręką. Teraz cieszy się opinią człowieka sukcesu i fartu.

Jundo uważa, że czasy sowieckie pozostawiły swoje piętno na mentalności ludzi, odzwyczaiły ich od samodzielnego myślenia, dbania o własny interes. Stąd też ta nostalgia za kołchozami, za „rodzicielską” troską ze strony państwa, które niby nie pozwalało próżnować, a jednocześnie pozwalało trochę poswawolić. – Często słyszę jak ludzie gloryfikują porządki na sąsiedniej Białorusi i to, moim zdaniem, jest żywy przykład tęsknoty za minionymi czasami. A tymczasem mój kolega agronom z Kiemieliszek narzeka, że jest mu po prostu wstyd za swe państwo, za ludzi, za siebie, że musi znosić izolację, oderwanie od reszty Europy, w końcu ubóstwo i brak perspektyw.

Droga donikąd

- Zraziłem się do wspólnego gospodarowania, gdy zostałem przewodniczącym spółki rolnej, która próbowała przetrwać po rozwiązaniu kołchozów – rozpoczął swoje zwierzenia Jundo. – Załatwiałem wtedy na Białorusi tańszy olej napędowy, nawozy, części zamienne. Ja przywoziłem, a niektórzy rozkradali to, co z takim trudem i poprzez osobiste układy udało się załatwić. Zrozumiałem, że ta droga prowadzi donikąd, splunąłem i postanowiłem pracować na siebie.

Zdaniem farmera z Pren, wprost nie do wiary, ale te same areały zasiać i sprzątnąć potrafi od kilku do kilkunastu ludzi, a przedtem trzeba było zatrudnić ponad setkę kołchoźników.

– Pamiętam jak w czasach kołchozowych jedenaście kombajnów w ciągu dnia wymłóciło 150 t zboża. To było rekordowe osiągnięcie. W ubiegłym roku syn w ciągu jednego dnia wymłócił 250 t - pochwalił się Jundo. – A i urodzaje są nieporównywalne. W kołchozie zbieraliśmy od 2,5 do 2,8 t zboża z hektara, a w ubiegłym roku u mnie średni urodzaj wynosił od 4,5 do 6 t z hektara.

Pola bez „baranów”

Bez wątpienia droga technika wymaga doglądu, a przede wszystkim pracy na odpowiednio przygotowanych polach. Dlatego też Jundo każdego roku na wiosnę – przed rozpoczęciem siewu – zatrudnia tymczasowo ludzi do zbiórki kamieni, usuwania gałęzi i sęków, na Wileńszczyźnie zwanych karczami. – Dla mnie nie do pomyślenia jest, aby na polu „pasły się barany”, tak obrazowo nazywam kamienie, bo to od razu świadczy o gospodarzu, jego podejściu do rolnictwa, pracy, szacunku do ziemi – po chłopsku rozważał Jundo. Według niego, nie może też pozwolić na to, aby kamień zniszczył jakiś wał lub inne części traktora, czy kosztującego krocie kombajna, bo to „zbyt drogo by mu się obeszło”.

Żniwa z Bożym błogosławieństwem

W tym roku rolnik z Pren zasiał 500 ha pszenicy, 420 ha rzepaku, 250 ha jęczmienia na piwo, ponad 100 ha pszenżyta oraz 150 ha żyta. Wszystko wzeszło dobrze, pan Antoni znów się spodziewa dobrego urodzaju i z nadzieją patrzy w przyszłość.

Wiosna, lato i początek jesieni – to najbardziej gorący okres pracy. Pogoda jest zmienna, aby zasiać prawie 1500 ha trzeba się nielicho napracować. Najbardziej zaś napiętym i odpowiedzialnym okresem są żniwa. Od wielkości urodzaju zależy bowiem wszystko: rozwój gospodarstwa, dalsze inwestycje, dobrobyt rodziny. Przed wyruszeniem w pole wypucowana technika wystrajana jest na podwórzu, pracownicy otrzymują nowe robocze ubrania, odprawiana jest Msza św., a po błogosławieństwie kapłana i wyświęceniu techniki strzela się symbolicznego szampana, zakąsuje białym serem z miodem i...rusza do falujących łanów zbóż, rzepaku. Prace trwają czasami do piątej nad ranem i jest do nich zaangażowana cała rodzina. Żona Walentyna, synowie Andrzej i Wiesław, córka Andżeła mimo że jest zajęta wychowaniem trojga dzieci, również pomaga w domu, a najmłodsza 7-letnia Beatka wie, że w tym gorącym okresie nie należy rodzicom przeszkadzać.

Szczyci się, że jest Polakiem

Antoni Jundo wyłamuje się ze stereotypowego wizerunku rolnika. Pomimo ogromu zajęć znajduje też czas na podróże, relaks oraz działalność polityczną i społeczną. Zwiedził kawał świata: Francję, Niemcy, Anglię, Austrię, Egipt, Izrael, Danię, Ukrainę, a ostatnio egzotyczne Malediwy i Sri Lankę. Podróż wraz z grupą największych litewskich farmerów zafundowała mu spółka „Kemira”, u której Antoni kupuje (co roku prawie na milion litów) nawozy sztuczne.

Jest radnym z ramienia Akcji Wyborczej Polaków na Litwie w Radzie samorządowej rejonu święciańskiego oraz zastępcą prezesa święciańskiego oddziału AWPL, prezesem Rady parafialnej kościoła w Korkożyszkach. Pasjonuje się myślistwem.

Szczyci się, że jest Polakiem. Wszystkie jego dzieci uczęszczały i uczęszczają do polskiej szkoły. Uważa jednak, że człowieka należy oceniać i szanować nie za jego przynależność narodową, a konkretne czyny.

Zygmunt Żdanowicz

Na zdjęciu: Antoni Jundo cieszy się, że w tym roku rzepak pięknie obrodził, a więc urodzaj powinien być dobry.
Fot.
autor

<<<Wstecz