Radziecka reforma agrarna: organizowanie kołchozów na Wileńszczyźnie
Po wojnie, gdy Wileńszczyzna weszła w skład Związku Radzieckiego, rolnicy zostali obciążeni ogromnymi podatkami pieniężnymi oraz nowo wprowadzonymi obowiązkowymi dostawami produktów rolniczych za nędzne grosze. Każdy próbował uniknąć płacenia podatków, tzn. deklarował mniej bydła, więc zostawało produktów dla siebie. Natomiast uczciwy rolnik, który deklarował tyle bydła, ile miał, musiał oddać prawie wszystko lub nawet wszystko, co wyprodukował jako dostawę obowiązkową dla państwa. W celu sprawdzenia uczciwości rolników, po domach chodzili agenci i sprawdzali skład posiadanego gospodarstwa. Płace ich były niskie, więc rolnicy mieli możliwość przekupienia tych agentów i hodowania większej ilości bydła niż deklarowali. Oprócz tego, na jednego konia w gospodarstwie należało wywieźć z lasu 20 metrów sześciennych drzewa rocznie. Czasem miejsce wywożenia było odległe o 50 kilometrów od gospodarstwa rolnika. Na dodatek trzeba było corocznie uiszczać pieniężną pożyczkę dla państwa, co jeszcze bardziej utrudniało sytuację i tak obciążonych podatkami rolników.
Początek kolektywizacji na Wileńszczyźnie przypada na rok 1948, jednak rok później doszło do zintensyfikowania procesu kolektywizacji i stał się on masowy. Na początku niektórych ludzi zsyłano pod zarzutem udzielania schroniska partyzantom. Za posiadanie większej ilości powierzchni ziemi, bydła, produktów lub narzędzi rolniczych, a także wykorzystywanie w gospodarstwie pracowników najemnych często zamożniejszych rolników mianowano „kułakami” i grożono zesłaniem. Propaganda sowiecka tworzyła wizerunek „kułaków” jako wyzyskiwaczy i wrogów narodu. Niektórzy z „kułaków” otrzymali możliwość uniknięcia zesłania przez wstąpienie do kołchozu. Wówczas z obawy przed zesłaniem zamożniejsi rolnicy zaczęli wstępować do kołchozu. Nawet rolników średnio bogatych straszono zesłaniem, więc również wstępowali do kołchozu. W celu uniknięcia zesłania, niektórzy rolnicy uciekali do innych wsi i chowali się nawet przez kilka lat. Zesłanie również groziło za nieposłuszeństwo i za sprzeciwianie się kolektywizacji, więc nie omijało ono czasem nawet najbiedniejszych. Ludzie, którzy powrócili z zesłania byli pozbawieni prawa do pracy w kołchozie, a także prawa do posiadania działki przyzagrodowej.
Organizowano zebrania, na których co wieczór namawiano do wstąpienia do kołchozu. Namawiali najczęściej przyjezdni agitatorzy i przewodniczący kołchozu, a także sekretarze Rejonowego Komitetu Wykonawczego i Rejonowego Komitetu Partii Komunistycznej oraz ich zastępcy. Po miesiącu zmieniono taktykę agitacyjną, przeprowadzanie zebrań zastąpiono chodzeniem po domach i namawiem indywidualnym. Namawiając obiecywano, że nie trzeba będzie pracować ręcznie, ponieważ będą maszyny, wszyscy będą równi, biednych nie będzie, będzie rajskie życie.
Na podstawie tajnej uchwały o „Zakładaniu kołchozów w krajach bałtyckich” przyjętej 21 maja 1947 roku przez Komitet Centralny Komunistycznej Partii Związku Radzieckiego Komitet Centralny Litewskiej Partii Komunistycznej 20 marca 1948 roku przyjął uchwałę o „Organizacji gospodarstw kolektywnych w kraju”.1 Po przyjęciu tej uchwały gwałtownie zaczęto zwiększać podatki i zwiększano je do czasu, aż rolnicy nie mogli spłacić i zadłużali się. Najlepiej ten sposób zmuszania rolników do wstępowania do kołchozu przedstawia opowiadanie syna rolnika spod Radunia: „... Zapropowano kilku zadłużonym osobom zlikwidować dług podatkowy w zamian za wstąpienie do kołchozu. W taki sposób tajnie zapisano 3 osoby i już to była organizacja kołchozna. Później, pewnego dnia do naszego domu przyszło 6 osób z Rejonowego Komitetu Wykonawczego i Rejonowego Komitetu Partii Komunistycznej, a także żołnierze z automatami. Spędzili wszystkich i kazali pisać podanie o wstąpieniu do kołchozu. Pamiętam, jak jeden chciał uciec, mówił, że musi wyjść, bo chce do toalety. Nie wypuszczono go, tylko dano sagan. I już w 1950 roku cała wioska okazała się w kołchozie...”. Wstąpienie do kołchozu polegało na podpisaniu przez głowę rodziny oświadczenia o wstąpieniu do kołchozu. Proces ten najlepiej przedstawia syn rolnika z Dziekaniszek: „... Podpisywała tylko jedna osoba (głowa rodziny) za całą rodzinę. W naszej rodzinie ową deklarację podpisał mój ojciec. Bardzo ciężko przeżył ten tydzień, kiedy po kilka razy dziennie przychodzili agitatorzy do naszego domu i usilnie namawiali, by podpisał deklarację wstąpienia do kołchozu. Zrozpaczony zrobił to obawiając się przede wszystkim wywózki na Sybir. Przez kilka razy odmawiał i mówił, że nie chce być pierwszym wstępującym do kołchozu w naszej wsi. Niebawem pokazano mu kilka złożonych podpisów przez innych gospodarzy ze wsi. Wtedy załamał się i złożył podpis pod tekstem głoszącym, że wstępuje do kołchozu wraz z całą rodziną. Tekstu tej deklaracji nie można było zmienić. Najbardziej bolało mego ojca to, że podpisując się wciąga do kołchozu również mnie. A więc będąc jeszcze małoletnim, zostaję kołchoźnikiem...”. Rolnicy, którzy nie wstąpili do kołchozu, musieli porzucić swoje gospodarstwo i wyjść ze wsi, ponieważ bydło oraz ziemię konfiskowano i nakładano ogromne podatki. A gdy się wstępowało do kołchozu, to czasem nawet zwalniano od podatku na kilka lat.
Średnio rolnik posiadał około 10 ha ziemi. Po odebraniu ziemi na terenach północnych i północno-wschodnich Wileńszczyzny rolnikom wyznaczano działki przyzagrodowe o wielkości 60 arów na całą rodzinę. Samotni rolnicy natomiast otrzymywali tylko 30 arów, poza tym byli obciążeni podatkiem za niezałożenie rodziny. Później, gdy był nieurodzaj, to pozwolono dokupić jeszcze 4 bruzdy. Z kolei na terenach południowych nadawano tylko 30 arów na całą rodzinę. Na takich działkach hodowano przeważnie ziemniaki. Czasem pozwalano użyć kołchozowego konia do obrobienia własnej działki.
Po wstąpieniu do kołchozu należało oddać koni, uprząż, wozy, koła, sanie, bronę, pług, różnego rodzaju maszyny rolnicze (młocarnia, wialnia, manież), nawet drabinę i zabudowania gospodarskie. W okresie masowej kolektywizacji rynki były przepełnione bydłem, ponieważ każdy gospodarz chciał sprzedać bydło i otrzymać jakieś pieniądze niż oddać za darmo do kołchozu. W swoim gospodarstwie pozwalano hodować 1 krowę, świnie, owce, kury. Na terenach południowych pozwalano hodować tylko 1 krowę i 1 świnię, a owiec w ogóle nie można było hodować. Kosić łąki pozwalano tylko w końcu jesieni, gdy były już pokryte śniegiem, więc wyżywić bydło było bardzo trudno. „...Był taki czas, że strzechę ździerali, żeby nakarmić krowę...”, mówiła „kołchoźnica” z Dziekaniszek. Czasem wydzielano trochę siana dla krowy.
Odbywały się zebrania kołchozowe, na których przedstawiano sytuację kołchozu. Najczęściej wybierano najbardziej wykształconego rolnika na stanowisko księgowego („szczetowod”), natomiast przewodniczącymi kołchozów nie raz zostawali rolnicy całkowicie niepiśmienni, których wybierano tylko dlatego, że wstąpili do partii. Pierwszymi przewodniczącymi powstających kołchozów stawali się najczęściej miejscowi ludzie, później zaś przysyłano ludzi z Rosji na to stanowisko. Czasem przysyłano ludzi do spełniania wyroków za jakieś przestępstwa, wyznaczając ich na stanowisko przewodniczącego na pewny okres.
Wmawiano rolnikom, że ziemia kołchozowa jest ich ziemią, że produkty wyhodowane na niej zostaną między ich podzielone. Zarobek naliczano według tzw. „trudadni”. Czasem rolnicy nazywali je z „trudnymi dniami”. Były wyznaczone normy „trudadni”, tzn. jeden „trudadzień” oznaczał pewną ilość jakiegoś rodzaju pracy. Słowa rolnika z Dziekaniszek określają „trudadzień” w następujący sposób: „...za skoszenie 30 arów zboża zaliczano „trudadzień dwadzieścia”, a za „trudadzień” dawano około pół kilograma zboża...”. Wartość „trudadnia” zależała od wartości uzyskanego plonu po odliczeniu podatku i po zapłaceniu za świadczone przez MTS (Maszyno-Traktorowe Stacje) usługi mechanizacyjne. Płacono zbożem i pieniędzmi. Za pierwszy rok pracy w kołchozie większe wynagrodzenia otrzymali „kołchoźnicy” ze wsi, z których zesłano więcej zamożnych rolników („kułaków”). Ich gospodarstwa przeszły w posiadanie kołchozu. Takie kołchozy były bogatsze w inwentarz rolniczy, a najważniejsze to w już zasiane pola. To właśnie dawało owym „kołchoźnikom” większy zarobek. Na początku w kołchozie trzeba było pracować codziennie od rana do wieczora. Później zrobiono wolne niedziele i ograniczono godziny pracy. Jeszcze później zwolniono od pracy również sobotę.
Początkowo na polu kołchozowym ludzie pracowali starannie, spodziewając się większego zarobku. Lecz po kilku latach pracy w kołchozie staranność i zapał do pracy zanikły całkowicie, ponieważ wynagrodzenie za pracę było bardzo niskie i co roku zmniejszało się. Stabilne i stosunkowo wysokie wynagrodzenie otrzymywały tylko dojarki i osoby na stanowiskach kierowniczych. Powodem niskiego i coraz bardziej zmniejszającego się wynagrodzenia szeregowych pracowników były rosnące rachunki za niejakościowe usługi MTS i coraz szersze ich zastosowanie. A więc najważniejszym źródłem dochodowym rolników była działka przyzagrodowa oraz własna hodowla, za które ciążył obowiązek dostawy produktów rolnych dla państwa. Innym sposobem otrzymania dochodu była kradzież produktów kołchozowych. Ale za takie przestępstwa czasem surowo karano. Przypomina o tym Julian Bołądź w swojej opowieści wspomnieniowej: „... Pamiętam, jak w jednej sprawie pociągnięto do odpowiedzialności dziesięciu oskarżonych. Za to, że skradli przy młóceniu worek żyta. Ponieważ w owe czasy obowiązywała bezwzględna ustawa z 4 czerwca 1947 roku „Za kradzież mienia państwowego i kołchozowego” wymienieni oskarżeni otrzymali łącznie... 140 lat więzienia”.2 Bez względu na karę „kołchoźnicy” kradli na różne sposoby. Kradzież z kołchozu w ich gronie nie uchodziła za ciężki grzech, więc za to rolnicy nie potępiali się wzajemnie. Wspomnienia z dzieciństwa Pauliny Mielko obrazują omawianą kradzież : „... Po lekcjach szłyśmy kopać kołchozowe kartofle i od kobiet uczyłyśmy się robić tzw. „partyzantów” – chować rozkopane kartofle w bruzdach. Czyniło się to tak: najpierw przypatrzysz się i zapamiętasz naprzeciwko czego twoja bruzda i kopiesz spokojnie, by był pełny kosz, potem wykopujesz głębszy rowek, momentalnie wysypujesz zawartość kosza, przysypujesz piaskiem, czymś trochę znaczysz (kamieniem, badylkiem trawy) i znów pracujesz, jak gdyby nic się nie stało, tylko serce mocniej bije... Po pracy wszyscy wracali do domu niosąc w kieszeni 5-10 kartofelków, bo kosze sprawdzano. Gdy zapadał zmrok, to na tym polu aż się roiło od kobiet, które pełzając po polu, ciągnęły za sobą torbę, szukały swoich „partyzantów”. Czasem udawało się przynieść do domu wiadro ziemniaków i więcej...”.3 Lepiej żył nie ten rolnik, który był pracowity i odpracował więcej „trudadni”, lecz ten, który był bardziej przebiegły i potrafił więcej ukraść z kołchozu.
Innym celem, do którego wykorzystywano szantaż, było przeniesienie gospodarstw istniejących na koloniach („chutorach”) do osiedli. Sprzeciwiającym się przesiedleniu rolnikom nie pozwalano kopać studnię czy przeprowadzić elektryczność. Natomiast, gdy nie posiadający innego wyjścia człowiek już decydował się na przesiedlenie, to pomagano w początkach budowy domu. Według słów z kolonii do Mościszek przesiedlonego rolnika pomoc ta kończyła się z momentem wybudowania kuchni i niedużego pieca: „... Do budowy wyznaczono robotników kołchozowych, którzy tuż po ukończeniu budowy kuchni i niedużego piecyka więcej się nie zjawiali. Przewodniczący kołchozu nie pozwalał na pomoc w budowie całego domu, bo wybudowana kuchnia z piecykiem wystarczała, abym mógł tu siedzieć...”.
Rolnicy, którzy na początku nie wstąpili do kołchozu, chodzili do bardzo odległej od domu pracy, pokonując codziennie pieszo nawet 16 kilometrów. Jednak długo tak nie wytrzymywali i w końcu też wstępowali do kołchozu. Nieliczni przesiedlali się do miast, aby tam podjąć pracę. Niektórzy wyjeżdżali do Polski. Inna sytuacja z przesiedleniem się do miasta była w południowej części Wileńszczyzny, ponieważ rolnicy nie mieli paszportów, a bez paszportu w mieście nie przyjmowano do pracy. Oprócz tego, żeby wyjechać do miasta na naukę lub do pracy, należało od przewodniczącego kołchozu uzyskać zaświadczenie pozwalające opuścić kołchoz. Kierownikom przedsiębiorstw i zakładów w miastach zabraniano zatrudniać ludzi, którzy samowolnie opuścili kołchoz. Chętnie do kołchozu wstępowali tylko biedni rolnicy, którzy posiadali mało ziemi i skromny inwentarz gospodarski, więc nie ponosili wielkich strat po przekazaniu swego mienia na rzecz kołchozu.
Początkowo tworzono drobne kołchozy niemal w każdej wsi. Później zaczęto je powiększać, złączając kilka mniejszych kołchozów w jeden większy. Dalej złączano je w coraz większe, aż z czasem liczyły kilkadziesiąt wsi. Niektóre kołchozy były przekształcane w sowchozy.
Kolektywizacja pozostawiła głęboki ślad w świadomości rolników. Jednym z najtrudniejszych przeżyć związanych z kolektywizacją była utrata własnej, obrabianej od wielu lat przez kilka pokoleń, ziemi. Rolnicy rosyjscy, w odróżnieniu od rolników z Wileńszczyzny, nie doznali tego, ponieważ nie posiadali oni prawa do własności prywatnej, zaś ziemia należała do wspólnot wiejskich. Kolejnym ciosem zadanym rolnikom przez kolektywizację było pozbawienie samodzielności. Od momentu wstąpienia do kołchozu rolnik powinien był pracować według zleceń władzy kołchozowej, które czasem były na tyle absurdalne, że nawet doprowadzały do katastrofalnych skutków dla poziomu produkcji rolniczej.
Dzisiaj termin kolektywizacji kojarzy się ludziom z pracą niewolniczą, biedą i nieporządkiem. Przymusowa, prawie nieodpłatna praca kształtowała człowieka leniwego, ponieważ nie miał on żadnych bodźców do pracy, więc nie widział sensu w staraniu się i oszczędzając siebie pracował na odczepnego. Chociaż największą część dochodu rolnik uzyskiwał z działki przyzagrodowej i swego gospodarstwa, powinien był odpracować ustaloną liczbę godzin w kołchozie, ponieważ w innym przypadku był narażony na zmniejszenie działki przyzagrodowej, zakazu korzystania z pastwisk oraz na inne ograniczenia i obciążenia własnej sytuacji. Z powodu niedostatku był zmuszony do oszustwa i kradzieży dóbr kołchozowych. Często represjonowani ludzie od beznadziei wpadali w alkoholizm. Zatem kolektywizacja doprowadziła w społeczeństwie rolniczym do rozwoju lenistwa, alkoholizmu, a także złodziejstwa.
Henryk Ziemski
1 Tiesa z dnia 24 marca 1948 roku
2 Julian Bołądź, Cudu nie będzie, Wydawnictwo Polskie w Wilnie, Wilno 2000, s.101
3 Andrzej Budzyński, Pamiętniki Polaków na Litwie 1945-1955. Losy pokoleń, Warszawa 1998, s.221