Z politycznego podwórka
Rok 2009: Śmiać się? A może na odwrót?
Nowy rok na Litwie rozpocznie się pod znakiem pełnienia władzy przez nową konserwatywno-schowmeńską ekipę, która po głośnych i dość buńczucznych zapowiedziach zmian będzie musiała wykazać się zdolnością wykonania zapowiedzi.
O schowmenów możemy być spokojni. Nie mając programu, struktur partyjnych, żadnych propozycji do wspólnego rządowego planu antykryzysowego są akurat w swej roli. Pełny luz z pełną świadomością, że na kolejnych wyborach i tak nikt nie będzie pamiętał o partii Valinskasa. Jedynym jak na razie problemem partii artystów jest zabezpieczenie swym posłom prawa do koncertowania poza godzinami pracy i oddalenie zrożenia obciążenia tej działalności zbyt dużym podatkiem VAT (grozi 19 proc.).
Konserwatyści mają bardziej egzystencjonalne problemy. Niczym wieloryb plankton połknęli przed wyborami litewską nacjonalistyczną drobnicę i teraz zaczyna im to odbijać się czkawką. Na początku owszem, wydawało się, wyszło im to na zdrowie. Wybory wygrali, ster rządów przejęli.
Jednak objawy niestrawności wskutek konsumpcji zapowietrzonych szowinizmem partulek zaczęli pojawiać się dopiero po pewnym czasie. Pierwszą przypadłość już obserwowaliśmy, gdy z nieistniejącego problemu Karty Polaka były lider narodowców Songaila potrafił zrobić międzynarodowy skandal. Mając na uwadze fakt, iż nowy litewski parlament będzie musiał zmierzyć się z beznadziejnie zadawnionym problemami pisowni nazwisk czy uchwaleniem nowej ustawy o mniejszościach narodowych, przygarnięty przez konserwatystów plankton polityczny dopiero będzie miał pole do popisu.
Premier Andrius Kubilius ze strategicznym partnerem wówczas zamiast o ważnych projektach energetycznych będzie zmuszony dyskutować na tematy karciane względnie domniemanego braku polskich czcionek w litewskich komputerach.
Całkiem prawdopodobnie, że Rada Europy po raz kolejny oceniając „postępy” Litwy z wdrażania Konwencji Ramowej o ochronie mniejszości narodowych zakwalifikuje w końcu nasz kraj do kategorii trwale niezdolnych do wywiazywania się z międzynarodowych zobowiązań wobec mniejszości narodowych i będziemy na europejskich forach wymieniani w “zaszczytnym” towarzystwie Białorusi.
Czy nowa ekipa da sobie radę z nadciągającym nieubłagalnie kryzysem? Zobaczymy. Kubilius ma renomę kryzysowego premiera (pierwszy raz został szefem rządu również w dobie głębokiego kryzysu). Pierwsze pół roku będzie decydujące. Do wyborów prezydenckich przewidzianych na przełomie maja i czerwca rząd będzie musiał udowodnić, że wie, co robi i że to co robi, ma sens. Inaczej po wyborach prezydenckich, kiedy formalnie będzie musiał złożyć swe pełnomocnictwa na ręce nowego głowy państwa, kolejnej szansy może nie otrzymać.
Na razie w działaniach nowej ekipy nie brak sprzeczności i zamieszania. Z jednej strony rządzący zapowiadają powszechne drastyczne cięcia wydatków, z drugiej hojną ręką mają tworzyć nowe departamenty i nawet ministerstwo energetyki. Czy na pewno istnieje taka potrzeba? Wyjaśnienia, że jest potrzebny nowy resort do realizacji strategicznych projektów, nie są spójne ani przekonujące. Znawcy twierdzą, że na same szyldy, pieczątki, blankiety ect. potrzebne będą duże pieniądze. Eksperci zaś przestrzegają, iż tworzenie nowych podmiotów ministerialnych może przysporzyć kłopotów z aplikacją unijnych pieniędzy. Umowy bowiem na administrowanie dotacji z Unii były podpisywane z jednym podmiotem, a realizacją umowy miałby zająć się inny. Znając unijną biurokrację, kłopoty murowane.
Na nadchodzący Rok warto jednak mimo wszystko zawsze patrzeć z optymizmem. W tym przypadku optymizmem jest już sam fakt, że nie wiadomo, czy będziemy mieli więcej okazji do śmiechu, czy może na odwrót.
Konrad Piasecki