Zlot Turystyczny Polaków na Litwie
Z tradycji Nocy Świętojańskiej wyrósł
„Miedniki, Mejszagoła i Sużany –
Niewiele map z pewnością o nich wie,
A nam ten pejzaż ma być dobrze znany,
Bo się ojczyzną od pradziada zwie”.
Rozmiłować Polaków w turystyce i zwiedzaniu swojej Ojczyzny - Wileńszczyzny – taki był główny cel, który przyświecał inicjatorom Zlotu Turystycznego Polaków na Litwie, jednej z pierwszych polskich imprez na Wileńszczyźnie. Biało-czerwona eskapada wśród szumiących sosen, nad przejrzystą wodą od początku swego istnienia znalazła zwolenników, którzy są jej wierni na przeciągu lat kilkunastu. Od dwudziestu lat dziewicze tereny rejonów wileńskiego, solecznickiego, trockiego, święciańskiego każdego roku są świadkami turystyczno-sportowych wyczynów uczestników zlotu, który w pierwszy weekend lipca zaliczy swoje 20 urodziny.
„Ojcowali” mu i „matkowali”
Idea tej polonijnej imprezy zrodziła się podczas Zimowych Igrzysk Polaków na Litwie w Wojdatach.
Przed 20 laty z inicjatywy zapaleńców, którzy pragnęli zaszczepić innym wartości, którymi żyli, zrodził się Zlot Turystyczny Polaków na Litwie. Jak wynika z relacji zlotowych „weteranów”, Jan Sienkiewicz, ówczesny prezes ZPL, Jan Szpakow, pracownik sużańskiej gminy oraz Ludwik Adamowicz pierwsi, którzy rozpoczęli przekształcanie pomysłu w czyn. Znalezienie terenu, załatwienie formalności, no i skrzyknięcie imprezy, gdyż, jak napisał nasz redakcyjny kolega, Henryk Mażul, który zaliczył pierwszą dekadę zlotów w ekipie organizatorów, „bo marzyło się, że będą one (zloty) sprzyjać integrowaniu naszego środowiska, a przede wszystkim młodzieży”.
No i sprzyjały, czemu świadectwem są nazwiska Polaków Wileńszczyzny, co to na zlotach w legendę obrosły. Nie znam wszystkich osobiście, ale też nie jest celem niniejszego artykułu przedstawienie sylwetek aktywistów zlotowych, gdyż zakrawałoby to na pracę do odrębnej publikacji. Organizację pierwszych 10 zlotów przejęli działacze Klubu Sportowego na Litwie „Polonia” z prezesem Stefanem Kimsą na czele oraz Związek Polaków na Litwie, których to zawsze wspierały samorządy i starostwa, gdzie odbywała się turystyczna impreza. Śp. Zygmunt Śliżewski i Czesław Sokołowicz – to pierwsi sędziowie wyczynów sportowych uczestników. Zresztą ten ostatni wraz z małżonką Reginą wiernie towarzyszą zlotom aż po dzień dzisiejszy.
Żaden zlot nie odbył się bez udziału Anny Adamowicz, znanej też wśród wilniuków jako ciotki Franukowej. Ona to wiernie odgrywa rolę osoby prowadzącej imprezę, czym też zabawia jego uczestników. „Muszę przyznać, że stale mnie zaskakuje pomysłowość zlotowiczów – wspomina Ania Adamowicz. – Te wspaniałe pomysły artystycznego przedstawienia się świadczą o wielkim ich zaangażowaniu w sprawę. Zresztą każdego roku w okolicach świętego Jana odbieram telefony z pytaniem, na kiedy szykuje się zlot”.
Zdzisław Palewicz, opiekun zlotów w rejonie solecznickim, Tatiana Kanatowa, troszcząca się o żołądki sztabu organizacyjnego, Stanisław Mikonis układający wraz z H. Mażulem pytania na konkurs wiedzy o Wileńszczyźnie, sztafetę po nich przejął Waldemar Szełkowski – to tylko mała część tych, którzy na stałe wpisali się w historię, jako stojący u steru tej turystycznej Polaków Wileńszczyzny eskapady.
„Czarny blues białej Murzynki”
Wszystkim zlotowiczom przywołam we wspomnieniu śp. Aleksandra Żyndula, wiernego uczestnika tej turystycznej imprezy, co to brał udział wraz z drużyną 4 muz. Drużyny, przybywające na zlot tworzyły jego grunt. Zresztą uczestnictwo w zlocie było podyktowane stworzeniem grup z minimum 4 mężczyzn i 4 kobiet. Zaś jednym z konkursów była prezentacja drużyny, a wymyślona nazwa jak etykietka towarzyszyła jej członkom przez cały pobyt.
Pierwszego dnia, nim wciągnięto flagę na maszt, uczestnicy rozbijali namioty, tworząc swoistego rodzaju dzielnice namiotowe, upiększając je, by wystartować w konkursie na najlepszą zagrodę.
Meldunek drużyn każdego roku inny, bardziej wymyślny, bowiem uczestnicy prześcigali się jedni przed drugimi w tzw. konkursie artystycznym. W pamięci organizatorów zlotów zapisały się najlepszymi wspomnieniami „Pajączki”- drużyna z Niemieża z Jadwigą i Zygmuntem Lachowiczami i niepokonanym w zawodach siłaczy Władysławem Rusieckim. Wiernie zlotowi towarzyszyli Ejszyszczanie, których na zlot organizował Wiktor Daszkiewicz czy też „Pędziwiatr” z Magun bądź drużyna z Nowej Wilejki pod kierownictwem Tadeusza Lembowicza. Ciekawą historią wpisała się w zlot drużyna z Białej Waki rejonu solecznickiego „Kowboje”, których członek Kola Skoryna teraz przywozi z tejże miejscowości „Piratów”, stworzoną przez potomków sławetnych „Kowbojów”.
Wniosek nasuwa się jeden, że zlot staje się tradycją pokoleniową. Pomysłową scenerię dla pobytu na imprezie tworzyła wojdacka „Rodzinka mamy Ali”, raz się zmieniając w rodzinkę Adamsów, czy też zgrywając kołchoźników. Nie sposób pominąć sławetnego Klubu Włóczęgów, który niezmordowanie zaliczył prawie wszystkie zloty, zaś w pomysłowości trudno było go prześcignąć. Włóczędzy byli bowiem „Gruzinami” ze „Stalinem” na czele, którzy to ocaleli z katastrofy Titanica, więc przybyli na biwak. W kraciastych spódnicach zgrywali Szkotów, raz przybyli w przebraniu ognistych Kozaków, uczestnicząc w biwaku jako „Ukraińcy”. Zresztą właśnie Klub Włóczęgów Wileńskich wychował tych, którzy przejęli ster dowództwa, poczynając od XI zlotu. Stamtąd bowiem się wywodzą Władysław Wojnicz, kierownik działu komercyjnego Domu Kultury Polskiej, czy też Artur Ludkowski, obecnie wicemer stolicy, oraz Waldemar Szełkowski, nauczyciel historii w szkole im. J. I. Kraszewskiego. Stworzyli oni podwaliny dla Stowarzyszenia Inicjatyw Społecznych, występującego od 1999 roku jako organizator tej biało-czerwonej eskapady. To właśnie SIS przez ostatnie 10 lat niestrudzenie dba o całą organizację zlotów, troszcząc się o przekazanie zamiłowania do turystyki następnym pokoleniom. Z młodszych drużyn zlotu wspaniale się spisują ławaryszczanie.
„Róża wiatrów w paproci umajona”
jest godłem Zlotu Turystycznego Polaków na Litwie autorstwa Aleksandra Żyndula. Dlaczego akurat róża, paproć i „umajenie”, zlotowiczom-weteranom jasne i oczywiste, zaś co młodsi muszą się domyślić, przecież na zlocie liczy się też pomysłowość, błyskotliwe myślenie i inteligencja. A wszystko to jest wykorzystane w konkursach, jakie nieodłącznie przez lata temu biwakowi towarzyszą.
Przede wszystkim – to sport. Wyczyny fizyczne, podnoszenie ciężarów, przeciąganie liny, sztafety, orientacja w terenie przy pomocy mapy i busoli stwarzało możliwości zdobycia jak największej ilości punktów dla swojej drużyny. Ale były też zmagania kucharskie, czyje danie jest najlepsze; znachorskie, w jaki sposób udzielić pierwszej pomocy, jakie zioła do czego zastosować; wędkarskie, czy też najładniejszego obejścia. Konkursy jak też ich ilość się zmieniały. Niezmiennie jednak towarzyszą zlotowi wybory miss i mistera. Wykazać się nie tylko zgrabną sylwetką, ale błysnąć inteligencją – bowiem czujnemu oku komisji nie uszło nic ani nikt. Najlepiej prezentujące się drużyny zawsze otrzymywały nagrody. Młodzież została zaopatrzona w porządny sprzęt turystyczny, do wykorzystania na kolejnych imprezach sportowych.
No cóż, organizatorzy jubileuszowego XX zlotu zapewne już pomyśleli o dopięciu wszystkiego na ostatni guzik, by ta tradycyjna impreza sportowa kusiła wszystkich atrakcjami turystyczno-zabawowymi.
„Dla mnie zlot jest udany, gdy są ludzie – zwierza się Władek Wojnicz. – Dotąd nie było żadnej takiej wyprawy, by organizatorzy zostali w swoim gronie. Cieszę się, że ta impreza przetrwała 20 lat, trwa nadal, rozwija się, zdobywa coraz szersze kręgi sympatyków, którym na niej zależy”.
Założenie organizatorów, by polską społeczność „zarazić” bakcylem turystyki na pewno się udało. Wielu, którzy zaczynali na zlocie, teraz tworzą kluby sportowe, działają wśród młodzieży, przekazują wartości następnym pokoleniom.
Teresa Worobiej
Na zdjęciach: flagę na maszt wciągają Zygmunt i Jadwiga Lachowiczowie podczas 2 zlotu w Podborzu; wyczyny sportowe uczestników
Fot. archiwum