Nurtem Wilii… (II)

(…) Rzeka każda ma przeszłość swoją, swoje dzieje, swoją powagę w kraju, (…) ma swój charakter oddzielny i właściwą sobie fizyognomię. I rzeka każda płynie, jak płynie życie człowieka; w niemowlęctwie swojemu u źródła z razu nieznaczna, potem zasilona i wsparta mniejszymi od siebie rzekami, jakby nauką i doświadczeniem bogata, wzrasta, nabiera sił większych i powagi; poczyna ona dojrzewać i przynosi pożytek wówczas, (…) kiedy na grzbiecie swoim ładowne ciężarem statki z miejsca na miejsce (…) przenosi (…).

Konstanty hr. Tyszkiewicz

Wilia jest drugą co do wielkości rzeką na Litwie. Jej wody przemieszczają się w przepięknej dolinie na długości około 510 km. Po drodze do ujścia w Kownie Wilię zasilają z lewej i prawej strony ponad 55 rzek i strumyków. Do głównych dopływów rzeki należą: Dźwinosa, Żejmiana, Wilenka, Święta, Waka. Szerokość rzeki w pobliżu miasteczka Wilejki wynosi niewiele ponad 7 m, pod Wilnem - 25 m, poniżej zaś ponad 35 m, a w niektórych miejscach ponad 65 m. Głębokość rzeki poniżej Wilna sięga 2 m, a przy jej ujściu – ponad 3,6 m.

Pierwszy turysta rzeki

Pisząc o Wilii należy poświęcić zdań kilka jej pierwszemu turyście – badaczowi hrabiemu Konstantemu Tyszkiewiczowi.

„(…) w imię nauki, w imieniu dobra publicznego, przez miłość do własnego kraju, czuję się w prawie do wezwania tutaj wszystkich młodszych ode mnie wiekiem, zdolnych i dostatnich ludzi, ażeby swój czas, swoją umiejętność i dostatek poświęcili przedmiotowi opracowania dziejów własnego kraju (…).” – te słowa hrabiego jak najbardziej charakteryzują jego szlachetność i miłość wobec ziemi ojczystej.

Konstanty hr. Tyszkiewicz urodził się w rodowej siedzibie znanej rodziny Tyszkiewiczów w Łohojsku borysowskim (obecnie Białoruś). Początkowo Konstanty pobierał nauki w rodzicielskim domu. W roku 1823 wstąpił na Wydział Prawa Uniwersytetu Wileńskiego. Po skończeniu nauk jako urzędnik Ministerstwa Skarbu Królestwa Polskiego przebywał w sprawach bankowych za granicą. Po założeniu rodziny w roku 1836 i po ukończeniu misji zagranicznej osiadł na wsi, poświęcając się w całości gospodarstwu, życiu rodzinnemu i pracy naukowej. K. Tyszkiewicz jest znany jako wybitny historyk, archeolog, etymolog, etnograf i przyrodnik. Jednak jego zainteresowania koncentrowały się głównie na archeologii. Prowadził żmudne badania terenowe, składał raporty Wileńskiej Komisji Archeologicznej, pisał publikacje. O badaniach hrabiego Józef Ignacy Kraszewski pisał: „(…) Można go śmiało pierwszym z litewskich archeologów mianować, a nawet jedynym. (…) Hr. Tyszkiewicz własnymi rękami z głębi kurhanów wydobywał prastare pamiątki tego życia, które badał i odgadywał”.

W badaniach archeologicznych miał wiernego sojusznika – swego młodszego brata Eustachego. E. Tyszkiewicz był jednym z założycieli Komisji Archeologicznej w Wilnie i dożywotnim jej prezesem. Dzięki jego staraniom w Wilnie powstało Muzeum Starożytności.

Opublikowane wyniki wielu badań przyniosły hr. K. Tyszkiewiczowi uznanie w świecie nauki. Stowarzyszenia archeologiczne w Wilnie, Krakowie, Pradze, Paryżu, Londynie i Moskwie mianowały go swym członkiem i współpracownikiem. Oprócz tego uhonorowany został również członkostwem Towarzystwa Etnograficznego Amerykańsko-Wschodniego i Towarzystwa Geograficznego w Paryżu.

Niestety, hrabia nie doczekał się wydania dzieła swojego życia – monografii doliny Wilii z opisem brzegów tej rzeki od jej źródła po ujście do Niemna. „Wilija i jej brzegi” – owoc słynnej wyprawy naukowej statkiem, mimo ukończonego rękopisu i wydania niektórych drzeworytów, dzięki staraniom rodziny ukazała się dopiero w roku 1871 w Dreźnie, już po śmierci autora. Dzieło to obecnie należy do Złotych Naukowych Funduszy Europy.

Od kilkunastu lat księga ta przeżywa swój renesans, a po jubileuszowej ekspedycji jest po prostu rozchwytywana. Najbardziej osiągalne jest wydanie w tłumaczeniu V. Budy „Neris ir jos krantai”. Oryginał w języku polskim można wypożyczyć w bibliotece im. M. Mażvydasa. Koledzy z Białorusi zachłannie czytają odbitki tego dzieła wykonane aparatem fotograficznym, które służą teraz także do tłumaczenia na język białoruski i rosyjski.

Nazwa rzeki

Najbardziej zawikłane sprawy dotyczą nazwy rzeki. Już od dawna wiadomo, że rzeka ma dwie nazwy – Wilia lub Wielja (tak się mówi na Białorusi) oraz Neris. Zdania naukowców w tej kwestii są podzielone i istnieje wiele teorii. Nadrzeczni mieszkańcy Wileńszczyzny pytani jak się nazywa rzeka odpowiadali, że od wieków rzeka jest nazywana Wilią, ale teraz nazywa się także Neris. Niektórzy mieszkańcy okolic za Kiernowem mówili, że wcześniej ich rodzice oraz dziadkowie mówili Wilija, a teraz już nazywają rzekę Neris. Hrabia w swym dzienniku podróży „Wilija i jej brzegi” także podaje, iż rzekę tę „często i Wilią po litewsku się nazywa”. Dodając przy tym, że w narzeczu litewskim nazwa ta musiała znaczyć coś innego niż w słowiańskim.

Nazwa Wilia lub Wielja według niektórych naukowców ma pochodzenie słowiańskie od słowa wielikij - wielki. Nadrzeczni mieszkańcy nazwę rzeki łączą czasami z zawiłym ukształtowaniem rzeki zwalista, wilat – kręta, zmieniająca ciąg, kierunek. Według innych badaczy, nazwę Wilia można znaleźć i w języku litewskim, pochodzi ona od słowa vilioju – wabić, kusić. Ostatnio naukowcy podają, że nazwa Wilia i Wielja może być także pochodzenia bałtyckiego od słowa vele – dusza. Ostatnia wersja jest łączona z badaniami archeologicznymi terenów nadrzecznych, na których znajduje się mnóstwo kurhanów, kopców (miejsca pochówku) z I - II wieku. W okresie II - IV w. Wilia mogła być ostatnią wędrówką zmarłych. W tym okresie istniała tradycja puszczania łodzią ciała zmarłego po rzece. Nazwa Neris jest łączona z pochodzeniem bałtyckim i odzwierciedla w sobie także naturę rzeki, czyli – nerti, inerti, panerti, daryti nerini – oznaczając rzekę nurtującą w różnych kierunkach. Z archiwalnych dokumentów krzyżackich, dotyczących opisu dróg po Litwie, Wilię nazywano Nerige, Nerga i Nerja. W urzędowych pismach litewskich Wilia figurowała również jako Wigilija. Sprawa ta chyba jeszcze długo będzie poważną łamigłówką dla naukowców. To były wersje naukowe. Należy tu przytoczyć także wersję ludową, którą hrabia zapisał u źródła rzeki podczas podróży. K. Tyszkiewicz w książce pisze: „(…) ten rzewny, pełny naturalnej sielskiej prostoty obrazek, (…) starannie przez wieki przechował pośród gminnej szczeroty tutejszego ludu. Jam go pierwszy nie bez trudu tutaj odszukał (...), zdobycie jego wiele mozołu i pracy kosztowało, z tem większą przyjemnością, z moimi czytelnikami nim się podzielam: „Kiedyś przed wiekami, może i w początku świata, (…), żyła para ludzi: mężczyzna nazywał się Ściepanem, kobieta Wulianną; jaki stosunek łączył z sobą tych dwoje ludzi, (...) - podanie o tym zamilcza. (...) Ściepan był krawcem znamienitym, co oszywając całą okolicę, zarabiał na wygodne utrzymanie siebie i swojej ulubionej Wulianny. Nie wiedzieć za jakie przewinienie dnia jednego Pan Bóg cudowną swą mocą w kamień go obraca; ze względu jednak na to, iż on swoją krawiecką pracą utrzymywał Wuliannę, zostawia mu, przy jego kamiennej naturze władzę szycia. (…) Mieszkańcy tej okolicy znosić poczeli (...) do krawca robotę i opłatę za nią; Wulianna zaś ze swego ukrycia o pewnej godzinie (…) przez półmartwego towarzysza zarobione pieniądze zabierała. Zdarzyło się, iż jakiś żartowniś z okolicy, przyniósłszy mu do roboty materiał rzecze: „poszyj mnie ni to ni owo!”. Krawiec (...) z oburzenia i gniewu traci zostawione jeszcze sobie resztki życia i całkiem w kamień się obraca. Wulianna, (…) gdy przybyła po zabranie zapracowanych przez kochanka pieniędzy i znalazła go obróconego w całkiem martwy kamień, żal ścisnął jej serce i rzuciwszy się nań, (...) płakać nad jego stratą poczęła, a płakała tak szczerze, tak obficie i tak długo, że się z łez jej utworzył strumień; w ostatku sama w łzy przemieniona, popłynęła rzeką, która się od jej imienia zrazu Wulianną nazywała; lud ją miejscowy, nie wiedzieć dla czego i kiedy, Wilianną, a potem przez skrócenie Wiliją przezwał i dotąd tak nazywa”. Kamień ten, ubarwiony ludowym opowiadaniem, do dzisiaj nazywa się Sciop-kamieniem.

Pomimo łamigłówki z nazwą rzeki, Wilia ma także kilka wspólnych rzeczy - od jej początku aż do ujścia - są to łódki, a dokładniej ich nazwy. Ich wygląd trudno jest teraz porównać, zachowały się praktycznie tylko pojedyncze okazy, a i te w różnych regionach rzeki. Od początku Wilii aż do samego ujścia przybrzeżni mieszkańcy podawali te same nazwy łódek używanych na rzece. Różnica nazwy po białorusku, polsku lub litewsku polegała zazwyczaj tylko na wymowie. Najczęściej były wymieniane łódki o nazwie duszehubka (lekka, płytka, szybka i bardzo niebezpieczna), bat (batelis, botas lub lotelis po litewsku), czółno oraz czajka. Łódkę o nazwie koza używano do łowienia ryb w nocy. Na łódce mocowano stojak, na którym rozpalano smolaki lub łuczywo, aby oświecić drogę.

Wędrując Wilią widzieliśmy zaledwie kilka łódek starej konstrukcji. Czasami na 20-kilometrowej trasie Wilią nie ujrzeliśmy ani jednej łodzi, pomimo że w niektórych miejscowościach przeprawa z jednego brzegu na drugi łódką jest jak najbardziej popularną nawet w czasach dzisiejszych. W ten właśnie sposób mieszkańcy Grzegorzewa odwiedzają swoich rodziców mieszkających we wsi Szmygle.

Rzeka żywicielka

Brzegi Wilii, zaczynając od źródła, są błotniste i lesiste, a na dalszych odcinkach – urwiste, złożone z pokładów piasku, gliny i wapnia. Mieszkańcy nadrzecznych miejscowości trudnili się zazwyczaj rybołówstwem. Szczególnie dobrym zarobkiem mogli się cieszyć rybacy z miejscowości, które znajdowały się w pobliżu większych miast. Wiekowi rybacy opowiadali, że za dawnych czasów, a nawet jeszcze w okresie Związku Radzieckiego, podpisywano umowę z odbiorcem ryb. Każdy rybak miał wydzieloną działkę do połowu, której granic musiano przestrzegać. Udany połów zależał nie tylko od miejsca i umiejętności rybaka, ale także od pogody, fazy księżyca i wielu innych przesądów. Starsi mieszkańcy pamiętają czasy, kiedy rybę w Wilii można było łowić koszem lub ręką. Najczęściej były wspominane łososie, a że były tak ogromne, więc porównywano ich do wielkości prosiaków, cielaków, a czasami nawet dorównywały wielkości krowy, a waga ich mogła sięgać powyżej 50 kg, a jak już były tak duże – rąbano ich siekierą. Oprócz łososi łowiono w Wilii także: sumy, wąsacze, kiełby, płotki, szczupaki, sandacze i pstrągi. Niestety, o bogatych połowach w Wilii można usłyszeć teraz tylko ze wspomnień. Dzisiaj rybak na Wilii – to rzadki gość. Oczywiście, spotkaliśmy kilka osób z wędką w ręku czekających na szczęśliwy traf. Większe grupki rybaków można spotkać przed Kownem. W niektórych miejscach brzegi były nawet usiane prowizorycznymi namiotami rybaków z miejscem do siedzenia, które pełnią funkcję schroniska przed deszczem i słońcem.

Zdawałoby się, że w owych czasach podstawowym pokarmem mieszkańców musiała być ryba. Jednak z opowiadań wynika, że zazwyczaj jadano mięso, a rodziny biedne żywiły się trawą i kaszą. Rybę jadano tylko w rodzinach rybackich.

Roślinność Wilii w okresie letnim stanowiła paszę dla bydła. Rosnąca w Wilii mowra była prawdziwym rarytasem dla krów. Jednak krowa musiała być przyzwyczajona do takiego „dania”.

Trochę groszy można było zarobić przy spławie drewna. Ostatnie spławy drewna po Wilii są datowane na rok 1958 r. Spławem drewna trudnili się zazwyczaj silni mężczyźni, albowiem był to trudny, niebezpieczny zawód. Zawód flisaków był zazwyczaj dziedziczony z pokolenia na pokolenie. Wieloma umiejętnościami trzeba było się wykazać sterując flisy na niebezpiecznych rafach, zdarzało się także, że tratwy rozbijały się o kamienie rzeki. Kiedy wody podnosiły się (kwiecień – czerwiec), mężczyźni opuszczali rodziny i wyruszali w dwutygodniową, a czasami miesięczną podróż Wilią. Niektórzy spławiali tratwy do Wilejki, stamtąd inni pędzili do Wilna, później do Kowna - stąd Niemnem wyruszali dalej w świat. Flisacy na Wilii mieli swój, tylko im właściwy język. Słownictwo to zostało opisane przez hrabiego w książce „Wilija i jej brzegi”.

Podróżując Wilią w okolicach Niemenczyna, oraz przed Wilnem zauważyliśmy, że w rzece jest mniej kamieni. Okazuje się, że na wydobywaniu kamieni z rzeki można było zarobić fortunę. Wapienne kamienie po zmieleniu używano w budownictwie. Inne rzeczne głazy łódkami transportowano do Wilna do wykładania bruku i budowy fundamentów. Podobno jedna załadowana łódka mogła ważyć powyżej 3 ton.

Na nadbrzeżnych terenach Wilii często są spotykane także okazałe dęby. Jak wiadomo, drewno to od dawien dawna jest cenione, a szczególnie, które przeleżało w wodach rzeki kilkaset lat. Kilka osób trudniących się wydobywaniem drewna z Wilii spotkaliśmy na stronie białoruskiej. Ku naszemu zdziwieniu, tak wartościowe drewno nie zawsze wędrowało do stolarza. Nadrzeczni mieszkańcy używali go na opał! Naszej ekipie udało się „uszczknąć” kawalątek dębu leżącego w Wilii. Po zbadaniu drewna w laboratorium okazało się, że liczy około 6 tysięcy lat!

Kamienie Wilii

Wędrując Wilią, na brzegach lub w rzece, znajduje się mnóstwo okazałych, ogromnych kamieni. K. Tyszkiewicz w swojej książce podaje 48 nazw kamieni. Każdy z nich ma swoją nazwę, a niektóre swoją legendę, opowieść. Legendy o kamieniach Wilii zazwyczaj są przekazywane z pokolenia na pokolenie. Hrabia wędrując Wilią zapisywał opowiadane przez lud historie. Nasza ekipa może także poszczycić się dorobkiem w tej sprawie. Wędrując rzeką usłyszeliśmy nie tylko już znane opowieści, zapisane przez hrabiego, lecz wzbogaciliśmy się o nowe legendy o Wilii. Chcę tu przytoczyć pewną pouczającą historię o kamieniu, około dwóch metrów wysokości i około trzech metrów szerokości, który znajduje się we wsi Kamień na Białorusi: „Pewnego razu włościanin sochą orał w pierwszy dzień Wielkiej Nocy, za co go Pan Bóg wespół z wołami w kamień obrócił”. W rejonach trockim i koszedarskim znajdują się kamienie ze stopą Matki Boskiej oraz stopami Jezusa Chrystusa. Na Wilii jest kilka kamieni o nazwie Pietuszok, Żerebiec, Cielak. Z innych bardziej interesujących nazw można wymienić: Stuk-Baba, Wół, Kumpie, Olejnik, Ksiądz, Trumna, Karszun, Niedźwiedź, Łysina Paca, Solnik. Kilka kamieni leżących w jednym miejscu posiadają następujące nazwy: Trzej bracia, Zaczarowani weselnicy z karetą, Cielęta i itd. Nazwa zazwyczaj odzwierciedla formę kamienia.

Rzeka i ludzie

Jednym z celów ekspedycji było powtórzyć drogę K. Tyszkiewicza przebytą Wilią przed 150 laty. Chcę tu dodać, że nam udało się nie tylko przebyć tę drogę, lecz mieliśmy także przeżycia i przygody jak i hrabia przed 150 laty! Pierwsza burza zaskoczyła nas dokładnie w tym samym miejscu, gdzie i hrabiego – w Małych Świrach na Białorusi. Ludność nadrzeczna witała ekspedycję gościnnie, zapraszając odwiedzić ich posiadłości, życząc organizatorom sfinalizowania wyprawy. W Czabiszkach mieszkańcy witali podróżników z napisem na plakacie: „Najlepiej się mieszka przy Wilii!” Niestety, miejsce miały także mniej przyjemne spotkania. Otóż nasza ekipa mając na celu zwiedzić wieś Szmygle w rejonie wileńskim, w której znajduje się prastary dąb - naoczny świadek wydarzeń historycznych, miała problem z przejściem od rzeki do wsi. Sprawa polegała na tym, że w tym miejscu była własność prywatna, nowi właściciele malowniczej działki zwrócili nam uwagę, że nie mamy prawa tu chodzić, iż to jest ich własność.

Podobne starcie z właścicielem ziemskim – młodym i zuchwałym paniczem miał hrabia. Mieszkańcy wsi Daniszewo nawet uciekali od hrabiego uważając go za czarownika i antychrysta. To nieporozumienie później wyjaśnił ks. proboszcz z parafii daniszewskiej pisząc do hrabiego: „Ażeby nie zrazić naszych wyznawców pobożnych i wyszperać ich sekreta, nie trzeba odpowiadać in secula seculorum, którego nie rozumieją, a biorą za przedrażnienie kościoła, ale takim językiem odpowiedzieć: na wieki wieków Amen; – a nie wezmą za antychrysta”. Na szczęście takie nieporozumienia były pojedyncze. Swe wrażenia z podróży hrabia opisuje w następujący sposób: „Najpiękniejszą część lata w 1857 roku przepędziłem na tej strumieni naszych rodzicy w pracy, w ciągłem obcowaniu z ludem wiejskim. Rzadko wstępowałem do dworów możniejszej szlachty, leczem za to żadnego probowstwa nie minął, a płynąc od wiejskiej strzechy do strzechy, pod każdą z nich badałem szczegóły życia ich domowego, szukałem podania narodowego, lub piosnki gminnej, tego piętna narodowego, w którem się zawsze właściwy charakter ludu tak potężnie przebija. (…) wieleż tam spotkałem gościnności, rzewnej prostoty i prostodusznej dobroci, jaka się w sercu ludu prostego, czystem, niezaprawnem żadną sztuką ani zatrutem jadem światowej obłudy – znajduje; w ich duszy wszystko czyste, spokojne i uroczyste, jak samo przyrodzenie, z którem oni bezprzestannie obcują; zamieszkałym w głuchych zakrętach tej pięknej rzeki, od dużych gościńców, od steku zepsutych ludzi, (…). Tak żyją jeszcze pokolenia całe nad spokojnemi brzegami Wiliji. Jakaż niewinna radość w nich panuje, gdy któś do ich domowstwa zawita; i do mnie biegli oni całemi rodzinami na wyprzódki, śmiejąc się radośnie i niosąc dary, jakie ziemia nasza rodzi; nieśli chleb, ser, mleko, polne kwiatki, a to z taką serdeczną uprzejmością, iż jej wyrazić nie umiem”.

Cieszę się, że wędrując rzeką oraz odwiedzając nadrzecznych mieszkańców także spotkaliśmy wiele niesamowitych, wspaniałych i wrażliwych ludzi. Ludzie, mieszkający nad Wilią, mówią o niej z szacunkiem, jako o żywej istocie - osobie. Niektórzy opowiadając o dzisiejszym stosunku ludzi do rzeki i przyrody - po prostu płakali. Weekendowi turyści przyjeżdżający nad wodę zostawiają po sobie góry śmieci. Ba, mało tego – nie można im zwrócić uwagi, bo można ściągnąć na siebie nieszczęście i karę.

Starsze osoby, urodzone i mieszkające nad Wilią pamiętają czasy, kiedy przyjeżdżało mnóstwo wczasowiczów, woda była przezroczystą i pachnącą, a o ilości ryb już nawet nie wspomnę. Upalne dni owych czasów nad Wilią, mówcy często porównywali do plaży w Połądze. Dzieci uczono pływać na snopkach uwiązanych z ajeru, które świetnie zamieniały dzisiejsze koła ratunkowe. Niestety, teraz brzegi Wilii często „upiększają” rury kanalizacyjne, a woda ma nieprzyjemny zapach. Plastykowe i szklane butelki, worki, fotele, buty, opony samochodowe, wiadra, kanapy i kuchenki są „normalnym widokiem” nad Wilią. Śmieszne było, gdy płynąc Wilią miałam problem gdzie położyć papierek od cukierka. Nie przyszło mi nawet do głowy rzucić to do wody …

K. Tyszkiewicz w swym dzienniku ekspedycji ubolewał, że pomimo gościnności mieszkańców wiejskich trudno było ich namówić, aby opowiedzieli o dawnych czasach, tradycjach lub zaśpiewali stare piosenki. Hrabia wiedząc o skromności ludu, aby udobruchać mówcę był zaopatrzony w przeróżne upominki: święte obrazki, korale, wstążki. Na „rozwiązanie języka” częstował czasami także nalewką. Nasza ekspedycja raczej nie miała z tym problemu. Mówcy chętnie dzielili się wspomnieniami, śpiewali piosenki, deklamowali wiersze. Osoby w starszym wieku nawet dziękowały za wizytę, a szczególnie były dumne, że ich ktoś słuchał, że ich opowiadania są ważne i są zapisywane. Ku naszemu zaskoczeniu, większość kobiet posiadających dar zamawiania chorób, chętnie dzieliło się tajemnicami tego obrzędu. Usłyszeliśmy także wiele wróżb związanych z małżeństwem, ze sposobami na odpędzanie burzy, rady na różne dolegliwości itd.

Wiele pięknych wrażeń przeżyliśmy podczas ekspedycji Wilią. Każdy dzień podróży przynosił nowe doświadczenia. Wilia jakby połączyła uczestników wyprawy w jedną rodzinę, której nie są obojętne dalsze losy tej sakralnej i tajemniczej rzeki. Chcę być optymistką i wierzę, że po jakimś czasie z szacunku do przyrody i dla siebie samych nie będą odprowadzane ścieki do rzek, nie nadające się rzeczy do użytku znajdą się w należytym miejscu, a prywatne brzegi będą dostępne chociażby do przycumowania łodzi. Być może po 150 latach ktoś znowu wyruszy Wilią i w dzienniku – książce ekspedycji dumnie zanotuje: „Podróżując Wilią i jej brzegami spotkaliśmy wiele gościnnych i otwartych ludzi, którzy zachowali swoją tradycję i kulturę. Obrazy brzegów rzeki opisane w dzienniku ekspedycji z roku 2007 pod względem ekologicznym, były dla nas niezrozumiałe. Podróżując nie zauważyliśmy żadnych rur i innych śmieci. Tereny Wilii są przepiękne, tu już od kilkunastu lat działają domy uzdrowiskowe…” Czy musimy tak długo czekać…?!

Grażyna Gołubowska,
uczestniczka ekspedycji,
główny specjalista wydziału kultury, sportu i turystyki samorządu rejonu wileńskiego
Na zdjęciach: kamienie Wilii: Ściepan - u źródła, zaczarowani trzej bracia, „Pietuszok” - przed Kownem; okazały dąb obok wsi Szmygle; tradycyjna przeprawa przez Wilię.

<<<Wstecz