Rozmowa z Ryszardem Liminowiczem, wiceprezesem Poznańskiego Oddziału Towarzystwa Miłośników Wilna i Ziemi Wileńskiej
Żurawinowy smak Poznania
Ma Pan wschodnie korzenie. Obydwoje z rodziców pochodzą z Wilna?
Nie, tylko mama. Zawsze się z niej trochę podśmiechiwałem, kiedy nieustannie opowiadała o swoim ukochanym Wilnie. Tata pochodził z Trzeciakiszek, koło Mejszagoły. Toteż, kiedy przyjechaliśmy w tym roku na obchody setnych urodzin ks. prałata Józefa Obrembskiego, tak się właśnie przedstawiłem: "Ryszard Liminowicz z Trzeciakiszek", bo Prałat wiedząc skąd pochodzi mój tata, zawsze się ze mną przekomarzał, pytając: "Jak są Trzeciakiszki, to gdzie są te Dwiekiszki?".
Od razu udało się mamie zarazić Pana miłością do Wilna?
Nie, ale te jej, aż soczyste od emocji opowieści towarzyszyły mi przez całe dzieciństwo. Pierwszy raz wyruszyłem na podbój Kresów, dopiero jako 40. latek...
I była to miłość "od pierwszego wejrzenia"?
Tak. Od razu zrodziła się we mnie wielka pasja, na tyle wielka, że zaraźliwa - zaczęli się znajdować inni ludzie, którzy umiłowali Wilno i Wileńszczyznę tak jak ja. Tak też rodziły się wielkie przyjaźnie między wieloma ludźmi z tego kręgu.
A także z Polakami mieszkającymi na Litwie...
Oczywiście. Mamy tam wielu przyjaciół. Poza tym udało się zainicjować niektóre zawodowe kontakty, jak na przykład owocną współpracę Jerzego Garniewicza z Kapelą Wileńską. Poznański Oddział Towarzystwa Miłośników Wilna i Ziemi Wileńskiej wchodzi poza tym w skład Kapituły, przyznającej "Żurawinę" - nagrodę dla ludzi związanych z Kresami. W Kapitule jest również przedstawiciel Centrum Kultury "Zamek" - Janusz Pazder i znana dziennikarka poznańskiego Radia Merkury - Grażyna Wrońska-Walczak.
Kto wymyślił "Żurawinę"?
"Żurawina" to nagroda, która zrodziła się w sumie trochę przez przypadek. Tadeusz Konwicki (który przecież urodził się w Nowej Wilejce), brał udział w poznańskiej wystawie prac swojej żony. Przy tej okazji odbyło się spotkanie autorskie. Koniecznie chciałem coś wymyślić, żeby uczcić tak wielkiego pisarza - kresowiaka, ale chciałem to zrobić w sposób szczególny. Postanowiłem w końcu wznieść toast kisielem żurawinowym.
Dlaczego akurat żurawina?
Bo wyraża wszystko, co składa się na kresowość - ma w sobie cierpkość, słodycz, kwaśność i gorycz. Jest w tym kwintesencja człowieczeństwa. Dzięki temu toastowi kisielem żurawinowym zapachniało sielskością, no a ja wymyśliłem wtedy nagrodę "Żurawina", właśnie dla ludzi, którzy mają w sobie to bogactwo smaków, kochają Kresy i ludzi.
Tadeusz Konwicki był pierwszy?
Tak. Od tego czasu staramy się corocznie przyznawać nagrodę. Otrzymali ją już: prof. Stefan Stuligrosz, Bernard Ładysz, Barbara Wachowicz, prof. Andrzej Stelmachowski, no a w tym roku prałat Józef Obrembski.
Nagrodą jest statuetka, również przez osobę jej autora, związana z Kresami.
Wykonał ją Władysław Saletis, pochodzący z Wilna, który po studiach na tutejszej Akademii Sztuk Pięknych, osiadł w Poznaniu na stałe. Nagroda ma postać szklanego pucharu spiętego mosiężną klamrą napełnionego żurawinami. Po wręczeniu nagrody, a odbywa się to już tradycyjnie na naszym Kaziuku, wznosimy toast kisielem żurawinowym, za zdrowie laureata.
Sporo tych żurawin trzeba "zorganizować", podobno przez tegoroczne Kaziuki przewinęło się 20 000 poznaniaków!
To prawda. Nasz Kaziuk nam się z roku na rok rozrasta. A zaczęliśmy w 1993 r. od samowaru i kilku straganów, które odwiedziło zaledwie 50 osób, głównie kresowiaków. Udało nam się dzięki Kaziukowi "zarazić" poznaniaków zwyczajem święcenia palm Wielkanocnych. Dotychczas w roli palm w Poznaniu występowały bazie. Teraz w kościele trudno znaleźć człowieka bez palmy! Od lat staramy się, aby Kaziukowi towarzyszyły różne przedsięwzięcia kulturalne.
W Centrum Kultury "Zamek" organizujemy wystawy fotografii pt. "Kresy w fotografii Wielkopolan", występują zespoły folklorystyczne, odbywają się przedstawienia teatralne.
Wielu ludzi podkreśla, że ten poznański Kaziuk jest momentami bardziej autentyczny od wileńskiego.
Od początku pragnęliśmy, aby impreza była osadzona w konkretnym wymiarze religijnym, historycznym i edukacyjnym. Zaczynamy naszego Kaziuka zawsze od Mszy Świętej, kiermaszowi towarzyszą "miniwykłady"; na temat naszej wspólnej historii. A jest o czym mówić. Proszę sobie wyobrazić, że Jagiełło był w Poznaniu aż 36 razy, i to w czasach, kiedy polskie drogi były jeszcze gorsze niż teraz!
Poznański Ratusz jest również ozdobiony wizerunkami całej dynastii Jagiellońskiej.
Tak. W trakcie Kaziuka, te postaci "ożywają" i schodzą z attyki, aby pozdrowić wszystkich uczestników kiermaszu.
Kiermasz to także wschodnie przysmaki...
Od samego początku działamy wspólnie z poznańską Restauracją Kresową. Bez jej właścicieli - Anny i Henryka Śliwińskich, niczego byśmy nie zrobili. Wileńskie pyszności na naszych Kaziukach są również autorstwa kucharzy Kresowej. Największą popularnością wśród poznaniaków cieszą się oczywiście cepeliny i żmudzkie bliny.
Ale Kaziuk to nie wszystko czym się zajmujecie. W Wilnie najbardziej "znani" jesteście z odbudowywania kaplic na Rossie.
Dzięki ofiarności poznaniaków udało nam się odbudować Kaplicę rodziny Gimbutów, Mączyńskich, Malinowskich oraz ojców Bonifratrów. Inspiratorem tej akcji, w której bardzo pomagają nam poznańskie media, był ks. Edward Jaworski.
Pomagacie również polskim szkołom m.in. w Duksztach Pijarskich, Rzeszy.
Nie nazywamy tego pomocą, to ma raczej wymiar dzielenia się, to dowód pamięci i wielkiej przyjaźni.
Rozmawiała Anna Pilarczyk