Oddział ZPL w Druskienikach

Tam, gdzie bywał Marszałek

Nad Niemnem, przy ujściu rzeki Rotniczanki, wśród sosnowych lasów i wydmowych pagórków leżą przepiękne Druskieniki, miejsce nie tylko chętnie odwiedzane przez kuracjuszy z całej Europy, ale także ukochane miasto mieszkających tu prawie dwóch tysięcy Polaków. Uzdrowisko to jest nierozerwalnie związane z historią Polski - w tych okolicach wypoczywał król Zygmunt z królową Boną, podczas kuracji zmarł tu poeta, serdeczny przyjaciel Adama Mickiewicza - Jan Czeczot, w 20 km od Druskienik znajduje się także grób Emilii Plater. W miasteczku gościli często m.in. Władysław Syrokomla, Stanisław Moniuszko, Tadeusz Narbutt, Józef Ignacy Kraszewski, Eliza Orzeszkowa, zaś szczególnym miłośnikiem Druskienik był Marszałek Józef Piłsudski, dzięki któremu ciągnęły tutaj tłumy Polaków. Tak było kiedyś. Dziś kuracjuszy z Polski przyjeżdża mniej, bo na pobyt w coraz droższych sanatoriach stać niewielu rodaków, zamknięto ostatnią polską, a także i rosyjską szkołę, garstka przedwojennych druskienickich Polaków ma świadomość, że dla ich wnuków słowo polskość niewiele już znaczy. Bycie mniejszością nie jest łatwe w żadnym miejscu, lecz w Druskienikach, leżących przecież przy polskiej granicy, wydaje się to być, paradoksalnie, wyjątkowo trudne.

Niby blisko, a tak daleko

Druskieniki są oddalone od Wilna o około 120 km, czyli niecałe 2 godziny jazdy autobusem. Niby niewiele, a jednak.

W Druskienikach, które choć podobnie jak Wilno przed wojną należały do Polski, nie ma żadnego polskiego lobby: druskienicka mniejszość polska - to w dużej części emeryci i bezrobotni, nie ma tu polskich szkół, polskich przedstawicieli we władzach lokalnych, ani polskiego konsulatu. "Jesteśmy trochę tak jakby odosobnioną wyspą. I, niestety, ci którzy chcą nam zaszkodzić, to wyczuwają i wykorzystują" - ubolewa prezeska.

Utracony dom

W dniu 12 listopada 1992 r. oficjalnie rozpoczął swą działalność oddział ZPL, który jednak po pięciu latach działalności znalazł się przed perspektywą całkowitego zaniku. W lutym 1996 r. Senat RP i "Wspólnota Polska" ufundowały Dom Kultury Polskiej w Druskienikach, lecz w wyniku wewnętrznych podziałów w ZPL już 3 stycznia 1997 r. od ówczesnego dyrektora Domu - Bolesława Sienkiewicza, zażądano zwrotu kluczy i wkrótce przekazano je Lucynie Maleszewskiej. Kiedy w lipcu 1997 r. do Druskiennik przybyły przedstawicielki kancelarii premiera RP - Longina Putka i Alicja Walczak, by obejrzeć stan Domu, znalazły zamknięte na kłódkę drzwi. Zaraz potem zostały zmienione zamki i odtąd członkowie oddziału nie mają wstępu do pomieszczeń Domu.

"W wyniku nieuczciwego działania byłego prezesa Ryszarda Maciejkiańca, straciliśmy siedzibę. Do naszego Domu przychodziły setki polskich kuracjuszy, organizowaliśmy wieczorki, wspólnie śpiewaliśmy polskie piosenki, rozmawialiśmy. W naszych planach było otwarcie biblioteki. Udało się zdobyć bardzo dużo dobrych książek, one znajdują się w tym domu już tyle lat i nie wiadomo w jakim są stanie. My już zaczęliśmy robić katalogi biblioteczne, ale pan Maciejkianiec zmienił zamki i tak zostaliśmy bezdomni" - mówiła Paulina Lipowicz.

Od tego czasu siedziba oddziału mieści się w prywatnym domu pani prezes. "Ja często nie mam chwilki czasu dla siebie - ludzie idą i idą ze swoimi problemami, ale przecież jak tu komukolwiek można odmówić. Jeśli teraz Polak Polakowi nie pomoże, my tu wyginiemy" - mówiła prezeska. "Siedziba to oszczędność - kontynuowała - bo teraz żebyśmy mogli się wszyscy spotkać, musimy iść do kawiarni, a wiadomo jakie to koszta. Oczywiście bardzo pomaga nam Zarząd Główny, Senat RP i "Wspólnota Polska", ale nasi członkowie - to w większości ludzie niezamożni. Gdybyśmy mieli z powrotem naszą siedzibę, gdzie była kuchnia, to moglibyśmy sami przygotowywać takie spotkania, upiec ciasto itd. Wraz z siedzibą wprowadzilibyśmy dyżury, mogliby do nas przez cały dzień przychodzić polscy kuracjusze, wtedy też mielibyśmy szansę na rozwinięcie działalności, zdobycie sponsorów. W planach mieliśmy otwarcie w naszym Domu studia fotograficznego, informacji turystycznej" - wymienia Paulina Lipowicz.

Najgorsza sytuacja w Druskienikach jest z młodzieżą - po zamknięciu polskiej szkoły nie mającą w ogóle kontaktu z polską kulturą. Prezeska znalazła dyrygentkę, która chętnie poprowadziłaby zarówno chór dla dorosłych, jak i dla dzieci, ale znowu potrzebne jest miejsce, gdzie mogłyby odbywać się próby zespołu.

Prezeska na straży

Paulina Lipowicz jest szefem oddziału w Druskienikach od samego początku, a jak podkreśla nie jest to lekka praca. "Bycie prezesem w Druskienikach bardzo wiele znaczy - to ogromna odpowiedzialność. Ludzie do mnie dzwonią, gdy tylko cokolwiek się dzieje. Trzeba odwiedzić wszystkich, którzy są chorzy lub starzy, czy z różnych względów nie mogą uczestniczyć w spotkaniach oddziału. Staramy się pomagać w najtrudniejszych życiowych chwilach. Zawsze odprowadzamy naszych przyjaciół w ostatnią drogę, niestety, ostatnio robimy to coraz częściej. Przedwojenni Polacy, którzy mieszkają w Druskienikach to są naprawdę wielcy patrioci. Jak oni lubią Druskieniki, jak oni kochają Józefa Piłsudskiego!" - mówiła prezeska, która od lat walczy o ustawienie w Druskienikach tablicy pamiątkowej Marszałka. Wszystko wskazuje na to, że uda się tego dokonać. Tymczasem członkowie miejscowego oddziału ZPL dbają o pamięć o innych wielkich Polakach - na grobie Jana Czeczota zasadzono kwiaty, posprzątano i upiększono również mogiłę Emilii Plater.

Mimo braku siedziby i innych trudności w ostatnich latach Druskienicki Oddział ZPL zaktywizował swą działalność i zwiększył liczbę członków. We własnym gronie są obchodzone polskie święta narodowe i religijne: Święto Niepodległości Polski, Boże Narodzenie, Wielkanoc. Członkowie oddziału uczestniczyli w Święcie Plonów rejonu olickiego. Wznowiła pracę szkółka niedzielna języka polskiego. Ostatnio też oddział jest odwiedzany przez rodaków z innych stron Litwy. Druskieniccy Polacy już gościli u siebie Jezioroski, Kowieński i Wileński Oddziały ZPL, przyjmowali z koncertami zespoły artystyczne "Zgoda", "Stare Troki", "Srebrne pasemko", "Kotwica" i in. Integracyjne spotkania przy ognisku stanowią dla nich poważny bodziec do rozwijania działalności.

"To wszystko możemy robić tylko dlatego, że Zarząd Główny w Wilnie bardzo nam pomaga - bez niego nasza działalność w ogóle nie byłaby możliwa - twierdzi Paulina Lipowicz. - Kiedy wraz z całym oddziałem spotykamy się w kawiarni, gra żywa muzyka, człowiek jest w gronie przyjaciół, wtedy nawet ci Polacy, którzy mają po 80 lat - tańczą".

Anna Pilarczyk

<<<Wstecz