Świat oczyma podróżnika
Lata spędzone za żelazną kurtyną wielu z nas pozbawiły możliwości wędrówki po szerokim świecie. Jedynym niemal sposobem poznawania dalekich krajów dla ogółu pozostawała wtedy lektura reportaży i książek podróżniczych. Wśród ich autorów od lat 60-70. do dziś szczególną poczytnością cieszą się artykuły i książki autorstwa Olgierda Budrewicza. Opowieści z podróży jego autorstwa urzekają czytelników świeżością i niezwykłą otwartością spojrzenia, a zarazem umiejętnością przekazywania rzeczy najciekawszych i najistotniejszych. W ub. sobotę nadarzyła się wyjątkowa okazja osobistego zapoznania się z tym ciekawym człowiekiem, dziennikarzem, podróżnikiem i znawcą Warszawy. Na zaproszenie Domu Kultury Polskiej w Wilnie pan Olgierd Budrewicz wraz z małżonką gościł w naszym mieście i spotkał się z miłośnikami podróży.
Mówiąc o sobie pan Olgierd nie pominął faktu, że po dziadku, który pod koniec XIX w. jako specjalista kolei żelaznej przeprowadził się z Wilna do Warszawy, pozostały mu wileńskie imię i nazwisko oraz sentyment do tego miasta. W latach 1952-53, po studiach prawniczych na UW, by zrealizować młodzieńcze marzenia o podróżach po świecie, a nie mając innej możliwości zdobycia zagranicznego paszportu, jako marynarz zaciągnął się w Gdyni na statek handlowy. W ten sposób reportaż z pierwszej podróży w akwenie Morza Śródziemnego - do Egiptu, Syrii, Libanu i Albanii - trafił na biurko redaktora "Przekroju". Szczęśliwy zbieg okolicznościsprawił, że został przyjęty na etat i przez 20 lat mógł już z ramienia pisma przemierzać świat wzdłuż i wszerz, co zaowocowało kolejnymi publikacjami i książkami. Przez ostatnie dziesięciolecie pan Olgierd Budrewicz współracuje z czasopismem "Wprost".
Jak zaznaczył na wstępie, w jego życiu i pracy za najważniejsze uznaje trzy tematy: reportaże z podróży po świecie; szkice i eseje o mieście rodzinnym i bliskim sercu - Warszawie oraz przedstawianie sylwetek Polaków, rozsianych po kuli ziemskiej. Temu trzeciemu tematowi właśnie została poświęcona większa część spotkania. Spośród wszelkich atrakcji, jakie może zaoferować każda podróż, za sprawę największej wagi zawsze bowiem uważał spotkania z ludźmi. Z ponad stu sylwetek rodaków, którzy zostali bohaterami jego artykułów, pan Olgierd zdążył pobieżnie zapoznać słuchaczy ledwie z kilkoma, ale jakimi!
Np. "zdobyczą" reportera w jednej z ostatnich wypraw do krajów Afryki Południowej - Zimbabwe, RPA, Namibii, Mozambiku i Botswany była znajomość z Małgorzatą Dziewięcką, od 20 lat mieszkającą i pracującą w tej części czarnego kontynentu. Nazywając swoją bohaterkę cywilną Matką Teresą, pokrótce opowiedział o jej bezinteresownej działalności wśród plemion miejscowej ludności, polegającej na leczeniu chorych, nauczaniu dzieci, zdobywaniu środków na stypendia dla młodzieży. Żyjąc w centrum olbrzymiego zwierzyńca - prawdziwego mocarstwa słoni, gdzie jeden słoń przypada na 10 ludzi, prócz swej charytatywnej działalności ta dzielna kobieta obroniła doktorat z geografii na Uniwersytecie Wrocławskim, a do tego zaadoptowała trójkę dziewczynek-sierot.
Wzruszająco brzmiała też historia o słynnym na całą Japonię bracie Zeno - zakonniku-franciszkaninie, którą nasz gość opisał w książce "Tokijskie ABC", powstałej po podróży do tego kraju pod koniec lat 60. Życiorys brata Zenona Żebrowskiego z polskiej wsi koło Myszyńca zakrawa bowiem bez żadnej przesady na żywot świętego. W 1930 roku trafił on z misją św. Maksymiliana Kolbego z Niepokalanowa do Nagasaki i od tamtego czasu prowadził na tej ziemi swój "departament miłosierdzia". Nic go poza organizowaniem pomocy potrzebującym i cierpiącym nie obchodziło. Przeżył eksplozję bomby atomowej w 1945 roku, a jego największym zmartwieniem w tym czasie było, czy aby krowy nie stracą mleko, potrzebne dla dokarmiania biednych dzieci. Kiedy trzeba było, a potrzeba taka była zawsze, potrafił wydobyć pieniądze spod ziemi. Podczas II wojny światowej, jako jeden z nielicznych cudzoziemców, brat Zeno miał prawo swobodnego poruszania się po całym kraju. Zasłużony i znany na japońskich wyspach, obok wysokich odznaczeń tego państwa miał bezpłatny bilet I klasy na wszystkie koleje japońskie. W Japonii napisano o nim książkę pt. "Brat Zeno nie ma czasu umrzeć". Ponadto uważał, że to, co robi w Japonii, robi dla Polski: "Wszyscy tu wiedzą, żem Polak. Najważniejszy jest dla Japończyków osobisty przykład. Jeżeli się dla nich poświęcamy, starają się zrozumieć przyczynę. Przydałoby się tu więcej Polaków, ale takich z miękką ręką, bo twarda w Japonii na kamień trafia". Ten wiekowy starzec, nie posiadający nic poza zniszczoną sutanną i rozdeptanymi butami, był najlepszym ambasadorem Polski w kraju Wschodzącego Słońca. Taki sobie całkiem zwyczajny święty.
Innym wyjątkowym spotkaniem była znajomość pana Olgierda ze Stanisławem Ulamem, lwowianinem, współtwórcą atomowej i wodorowej bomb w USA. Ten wybitny fizyk i matematyk do końca życia miał wątpliwości co do słuszności swej pracy naukowej. Podróżując po Kongo Kinszasie poznał Stanisława Hempla, myśliwego krokodyli, którego później utrwalił na kartkach "Równoleżnika zero". Krótkie, jako że kosztowne dla redakcji i podróżnika, przebywanie na Antarktydzie utrwaliło w pamięci reportera gigantyczne o niebieskim kolorze pływające bryły lodu, ostre temperatury i sympatyczne postacie pingwinów, niezgrabne na lądzie i na wzór rakiet wyjątkowo zwinne i szybkie w wodzie.
Przygoda w najbardziej niezwykłych miejscach globu, spotkania z nietuzinkowymi rodakami, jak powiada nasz gość, szalenie poszerzają widzenie prawdy o własnym narodzie i utrwalają w przekonaniu, że Polacy są wszędzie: "Jesteśmy narodem podróżników, których pociąga świat". Egzotyczne kraje afrykańskie, Chile, Nepal, Butan, Kamczatka - to ledwie mała część miejsc, do których zaprowadziła Olgierda Budrewicza jego życiowa pasja, a o których chociaż w kilku zdaniach opowiedział.
Obecni na spotkaniu długo nie żegnali się z gościem, zasypując go pytaniami i prosząc o podpisanie książek, nabytych niegdyś w księgarni "Przyjaźń". Pan Olgierd zaś sugerował, co prawda z odrobiną niepewności, o możliwości następnych spotkań w Wilnie, z czego na pewno bylibyśmy radzi.
Kierownictwo DKP jest wdzięczne panom Zenonowi Mincewiczowi i Wojciechowi Piotrowiczowi za zaopiekowanie się gośćmi i towarzyszenie im w zwiedzaniu Wilna.
Czesława Paczkowska