W opinii czytelnika

Rozdwojenie jaźni

Chociaż istnieje ogólna nazwa tego typu klinicznych przykładów, znana jako rozdwojenie osobowości, chcę jednak mówić o rozdwojeniu jaźni, ponieważ określenie "osobowość" do osoby, o której mowa, całkowicie nie pasuje.

Chodzi zaś o przykład pewnej osoby, w której niespodziewanie zakwitły dwa "ja". W wyniku tego rozszczepienia "Wielki Radny" ("Wielki" - od dużej liczby lat przesiedzianych bezczynnie na samorządowych stołkach) T. Filipowicz, nie znajdujący miejsca pod słońcem, miota się też między wyczynami swojego ego i alter ego. W pozbawionych logiki prasowych komentarzach (ukazujących się za pieniądze samorządu Wilna) daje dowody, że jest ofiarą rozziewu między zdrowym myśleniem a wywodami, którymi karmi czytelnika. Będąc "za burtą" (został wyrzucony z wileńskiego oddziału ZPL za zaniedbania i samowolę, która przerosła w zdradę) jako obiekt napadów obrał sobie ZPL i AWPL. Teraz posądza cały świat o czyny, których sam się dopuścił. W jednym komentarzu wychwala swoje zalety (odezwało się pierwsze "ja"), w innych gani J. Sienkiewicza za to, iż "zaniedbywał pracę w komitecie rozwoju miasta samorządu m. Wilna, w którego gestii jest planowanie ziemi "pod zwrot" (pisownia cytatu oryginalna). W ten sposób uderza we własne drugie "ja", bo powyższą krytykę należy traktować jak samokrytykę. Warto bowiem przypomnieć, że w czasach, do których pije T. Filipowicz we wspomnianej publikacji, obaj z Sienkiewiczem należeli do wileńskiego oddziału AWPL i do tej samej frakcji. Obojgu przewodniczył "Wielki Radny". Pytanie: dlaczego wówczas nie zajmował się samobiczowaniem? Wszak w jego gestii było pogonienie krytykowanego dziś Sienkiewicza do roboty. Sęk jednak w tym, że Filipowicz co prawda piastował we frakcji i oddziale kierownicze funkcje, ale względu na deficyt autorytetu nie potrafił skutecznie kierować ani jednym, ani drugim. Podwładni zwyczajnie nie liczyli się z jego zdaniem i co dziwne - jego drugie "ja" w owym czasie pokornie milczało. Nasz rozdwojony bohater bardziej niż autorytet cenił sobie święty spokój. Już wówczas urzędował w dużym gabinecie, miał sekretarkę, w stosownych okolicznościach stroił groźne miny, wysiadywał dziury w samorządowych stołkach i jeszcze pobierał za to wszystko pieniądze. Chyba to wówczas nabawił się tej miłości do pieniędzy, które figurują w każdym jego komentarzu. To już chyba to drugie "ja", widocznie odpracowujące pobrane z wszystkich możliwych źródeł pieniądze, każe pierwszemu bezpodstawnie oskarżać o defraudacje polskie organizacje społeczne i domagać się rozliczeń. Wobec kogo mają się rozliczać AWPL i ZPL? Może wobec niego? Oba "ja" "Wielkiego Radnego" zapominają, iż organizacje, które on tak zajadle atakuje, nie posiadają takich mocodawców i sponsorów jak on, więc sprawozdania ze swojej działalności mają obowiązek składać wyłącznie wobec swoich członków organizacji i sponsorów.

Teraz o zmienności uczuć "Wielkiego Radnego". Dotyczy ona nie tylko partii, ale też personelu. Pracują w samorządowych komitetach specjalistki, pomocnice przewodniczących. Pracują od lat i znają się na rzeczy, więc radni bardzo sobie cenią ich doświadczenie i kompetencje. I wszystkim się z nimi współpraca jakoś układa, bo rotacja kadr w samorządzie jest minimalna. Tylko pierwsze wybujałe ego "Wielkiego Radnego" nie znalazło wspólnego języka aż z trzema specjalistkami, zmieniało więc je jak skarpety. Powiedziałby ktoś, że specjalistki są do niczego... Może i powiedziałby, gdyby nie fakt, że po zmianie szefa panie te nadal pracują w administracji samorządu, są cenione, awansują.

Gdy pierwszemu "ja" brakuje fantazji, jego alter ego (to mniej harde) kłania się byłemu sekretarzowi i ideologowi Komitetu Centralnego Komunistycznej Partii, znanemu z wywrotowej działalności na szkodę społeczeństwa polskiego. To właśnie drugie "ja" "Wielkiego Radnego" zamieściło w "Kurierze Wileńskim" komentarz R. Maciejkiańca, który w przeszłości wdrażał w życie politykę rodzimej komunistycznej partii i rusyfikował Polaków poprzez przekształcanie polskich szkół w rosyjskie (za co był hojnie honorowany specjalnymi przydziałami: na ekskluzywne mieszkanie na Antokolu dla aparatczyków KC, a także na samochód, garaż oraz stypendium w wysokości wypłaty na czas studiów w Leningradzkiej Szkole Partyjnej). Podczas tego wysługiwania się retoryką Maciejkiańca pierwsze, zakochane w sobie "ja" Filipowicza, musi przeżywać katusze. Wszak jeszcze niedawno aparatczyk Maciejkianiec pisał o "Wielkim Radnym" jako o człowieku nie w pełni sprawnym psychicznie, o którym w Wilnie krążą różne dowcipy i anegdotki. A tak szczerze, to obaj panowie są godni politowania. Jak ulał pasuje do nich parafraza znanego przysłowia: "Powiedz mi, kto jest twoim sprzymierzeńcem, a powiem kim jesteś".

Henryk Pieszko
Wilno

<<<Wstecz