Klub Włóczęgów Wileńskich liczy lat 15
My z "Lagą" wszędzie, a nigdy sami...
Kiedy po 88 latach wymuszonego carskiego zamknięcia w roku 1919 Państwo Polskie reaktywowało działalność Wszechnicy Wileńskiej, studiującej tu młodzieży udzielił się entuzjazm nie lada: jak do nauki tak też do działalności społecznej. Znalazło to wyraz m. in. w organizacjach, których sukcesywnie przybywało. Wystarczy wspomnieć, że na początku roku akademickiego 1938/1939 na Uniwersytecie Stefana Batorego na 3110 studentów było aż 71 najprzeróżniejszych związków, stowarzyszeń, korporacji, kół zainteresowań. O tolerancji narodowościowej, jaka tu panowała, wymownie zaświadcza "zielone światło", zapalane przed organizacjami białoruskimi, żydowskimi lub litewskimi.
Precz, pasywność i apatia!..
Spośród krocia organizacji różnego charakteru, jakie znalazły przytułek w Alma Mater Vilnensis, najbardziej znacząco się prezentował działający w latach 1923-1939 Akademicki Klub Włóczęgów Wileńskich (AKWW). Jego geneza sięga roku 1917 i Homla, gdzie polscy harcerze założyli Klub Włóczęgów. To właśnie jego członek Teodor Nagurski, kiedy podjął studia prawnicze na USB, wraz ze studentem medycyny Wacławem Korabiewiczem założyli Akademicki Klub Włóczęgów Wileńskich.
Od pierwszych dni istnienia wziął on na swój sztandar pożyteczne spędzanie wolnego czasu, samodoskonalenie się duchowe w gronie przyjaciół - poprzez dyskusje, wygłaszanie referatów, rozważanie o życiu kulturalnym, czyli tzw. włóczęgę duchową. W parze z nią szła też włóczęga fizyczna, polegająca na wyprawach bliższych i dalszych, służących zwiedzaniu stron ojczystych oraz zaspokajaniu ciekawości poznawczej. Warto nadmienić, że własny aktywny sposób życia, poczucie humoru i werwę szerzyli "włóczędzy" wśród braci studenckiej, krytykując zarazem pasywność oraz apatię większości młodzieży i zdecydowanie preferując ideę czynnego życia obywatelskiego.
Współpraca nade wszystko
Rugując ze swego grona urzędowy i biurokratyczny ton, przez pierwsze lata AKWW działał bez statutu i bez żadnego zwierzchnictwa. Odpowiednikiem prezesa był referent, przeprowadzający różnego rodzaju zebrania i plena, przypominające walne zebrania. Prawa tudzież obowiązki członków bazowały na jedynym słowie: współpraca. Dopiero w roku 1927 władze uczelniane skłoniły wyraźnie boczących się żelaznych ram organizacyjnych "włóczęgów" do spisania oficjalnego statutu organizacji.
Z czasem ustaliła się też atrybutyka klubu. Została nią laska pielgrzymia, umieszczona poziomo na tle worka podróżnego, które znalazły się zresztą na pieczęci i na znaczku klubowym. Rzeczowymi atrybutami klubu została natomiast duża dwumetrowa laska, nazwana "Lagą" z przytroczonym do niej "Sznurem Jedności". Ten sznur, złożony z krocia cieńszych sznurków, miał służyć braterskiemu zespoleniu, co szczególnie wymownie się uwidaczniało, kiedy poszczególni "włóczędzy" łapali się za nie rękoma tworząc spójnię z "Lagą" pośrodku. Musiało też upłynąć nieco czasu, by do każdego "włóczęgi" przylgnął obrany przezeń przydomek, by ster kierowniczy ujął w swe ręce "Wyga" - mówiąc językiem współczesnym, taki prezes organizacji.
Żywy łańcuch entuzjastów
AKWW, jako organizacja elitarna, nigdy nie był organizacją liczną. Maksymalną ich liczbę osiągnął w latach 1936 i 1937, kiedy to zrzeszał w swych szeregach 33 osoby. Ciągły przepływ ludzi korzystnie odbijał się na pracy. Nowi członkowie wnosili nowe pomysły, świeży twórczy wiew, młodzieńczą energię. Nic więc dziwnego, że pojęcie monotonii było wileńskim "włóczęgom" całkiem obce. Gdy "starzy" po ukończeniu studiów opuszczali klub, rozpoczynano werbunek młodych. W tym celu ogłaszano na USB mobilizacje, odbywające się w formie dawnych obrzędów "oczepin żakowskich", co z reguły następowało jesienią, z początkiem roku akademickiego. Pierwsza na wniosek Wacława Korabiewicza miała miejsce w końcu października 1926 roku.
Z tych, co się zgłaszali, komisyjnie odławiano jedynie takich, którzy znali się na dowcipach i potrafili stroić żarty z siebie samych. W taki sposób powstawała kategoria "noworodków". Po trwającym około pół roku okresie adaptacyjnym, kiedy to byli bacznie obserwowani przez starszych kolegów, następował ich chrzest, co czynił "Wyga" poprzez pokrapianie umoczoną w wodzie gałęzią.
Ducha z ciałem jednając
Tryskający niczym wulkany energią studenci-"włóczędzy" dawali jej upust we włóczędze duchowej, czemu najskuteczniej służyły zebrania klubowe. Po wspólnym odśpiewaniu hymnu klubu - "Kurdesza" przystępowano do dyskusji, którą poprzedzał wprowadzający referat. Wachlarz poruszanych zagadnień był naprawdę szeroki, gdyż dotyczyły one spraw gospodarczych, społecznych, turystycznych, sportowych, politycznych.
AKWW bardzo chętnie angażował się w przeróżne akcje jak na Uniwersytecie tak też poza nim. Jego zasługą jest m. in. uporządkowanie podziemi w kościele pw. Ducha św. - grobów mnichów tudzież szczątek dawnych mieszkańców Wilna, ufundowanie i wmurowanie na dziedzińcu Piotra Skargi tablicy, upamiętniającej początkodawcę Akademii Wileńskiej biskupa Waleriana Protasiewicza, ufundowanie pamiątkowych tablic innym mężom nauki, towarzyszenie w kondukcie pogrzebowym podczas sprowadzenia w roku 1929 z Paryża do Wilna prochów Joachima Lelewela. "Włóczędzy" nie stronili też od wystawiania na scenie szopek, od pochodów kaziukowych, zainicjowali m. in. przemarsz ulicami Wilna w obronie produktów krajowych, wieszcząc na transparentach wszem i wobec:
Tego będziem psami szczuli,
kto w angielskiej jest koszuli.
Niezwykle ważny element w działalności klubu stanowiły jakże liczne wyprawy turystyczne, czyli włóczęga fizyczna. Dzięki nim "włóczędzy" poznawali Wileńszczyznę, Polskę, kraje sąsiednie. Przy klubie działała sekcja ZNAJ - Zmarnowanej Niedzieli Ani Jednej, skupiająca także osoby nie należące do AKWW. W teren zapuszczano się pieszo, rowerami, na kajakach lub nartach. Bez wątpienia szczytem turystycznych osiągnięć była zorganizowana przez Wacława Korabiewicza latem 1930 roku wyprawa kajakowa z Polski do Stambułu.
W 16-letnim okresie działalności przez AKWW przewinęło się ponad 120 osób. Znalazły się wśród nich tak nietuzinkowe osobowości jak: Czesław Miłosz, Lech Beynar (Paweł Jasienica), Wacław Korabiewicz, Teodor Bujnicki, Stefan Jędrychowski. Ta lista byłaby na pewno jeszcze bardziej okazalsza, gdyby nie II wojna światowa i poprzedzająca ją haniebna tajna zmowa Stalina z Ribbentropem, w wyniku której Rzeczypospolita utraciła Wilno i Wileńszczyznę. Zdawać by się mogło, że w temacie o "włóczęgach" wileńskich wypada niechybnie i bezpowrotnie postawić kropkę. A tymczasem...
Jak poprzednicy...
13 lutego 1990 roku na fali możliwego dzięki "pieriestrojce" wielkiego pospolitego ruszenia odrodzeniowego Polaków na Litwie w prywatnym mieszkaniu Elwiry Ostrowskiej 10-osobowa grupa studentów-Polaków powołała do życia Klub Włóczęgów Wileńskich. Kilka osób z tego grona o słomianym zapale niebawem się wykruszyło, ale bardziej wytrwali: Michał Kleczkowski, Elwira Ostrowska, Artur Ludkowski, Krzysztof Szejnicki, Władysław Borys i Ryszard Skórko nie pasowali, zakładając podwaliny biało-czerwonej organizacji młodzieżowej.
Jak wspomina pierwszy "Wyga" Michał Kleczkowski, jej próby założenia miały zresztą miejsce już wcześniej, aczkolwiek pomysły brały w łeb, gdyż brakło wiążącej idei. Do poszukiwania jej właśnie poprzez włóczęgę duchową i fizyczną młodych rodaków w Wilnie "natchnął" zafascynowany naszymi terenami Robert Śledziński - ówczesny student wydziału prawa Uniwersytetu Szczecińskiego, członek Akademickiego Klubu Turystycznego "Kroki". Gdy szperający po archiwach Michał Kleczkowski natknął się na materiały, wzmiankujące o działającym w międzywojniu w Wilnie Akademickim Klubie Włóczęgów Wileńskich, idea nawiązania po półwieczu do tradycji świetnego poprzednika wykrystalizowała się ostatecznie. Tym bardziej, że z Warszawy podał głos liczący lat ponad 90 legendarny ekswłóczęga Wacław Korabiewicz, który po naradzie z młodszymi kolegami podjął decyzję o przekazaniu w roku 1991 swym następcom historycznej "Lagi", jaka szczęśliwie przetrwała zawieruchę wojenną i czasy PRL-u.
Aktywna postawa
Nowe realia wileńskie poczyniły pewne korekty w strukturze klubowej. Zdecydowano, iż członkami nowych "włóczęgów" może być po prostu wcale niekoniecznie akademicka młodzież polska, wliczając dziewczęta, czego nie było w AKWW. Przepustkę do klubu stanowiła chęć doskonalenia własnego ducha i ciała, ciekawość świata i poczucie jakże nieobcej poprzednikom z Uniwersytetu Stefana Batorego braterskiej więzi. Temu wszystkiemu miały służyć spotkania, bliższe i dalsze wyprawy, świecenie przykładem swej aktywnej postawy społecznej dla innych.
Dziś po 15 latach działalności ci, co odrodzili klub wokół "Lagi" ze "Sznurem Jedności", mogą mieć wielką satysfakcję z działalności, jaka stała się ich i jego udziałem. Naprawdę można się pogubić w wyliczaniu miejsc i miejscowości, dokąd dotarli "włóczędzy", a były to m. in. wyprawy w Bieszczady, w góry Fańskie, góry Tiań-Szaniu (gdzie wypadło się wspinać na wysokość ponad 4 tys. m n.p.m.), w Tatry Wysokie i Niskie na Słowacji, szlakiem Adama Mickiewicza na Krymie, udział w spływie kajakowym Ochtą i jeziorami w Karelii. O tym wszystkim zresztą wieszczą starannie ułożone zdjęcia w kilku albumach, relacje w 15 wydanych dodąd numerach "Włóczęgi" - organu prasowego klubu. Skoro jesteśmy przy dokumentowaniu działalności, szczególnie niski ukłon wypada poczynić przed Waldemarem Szełkowskim, który zachęcony m. in. przez samego Czesława Miłosza napisał nawiązującą jak do historii tak też do dnia dzisiejszego rozprawę magisterską pt. "Klub Włóczęgów Wileńskich", która w roku 1999 ukazała się drukiem w Wydawnictwie Polskim w Wilnie.
Osobiście znajomość z wileńskimi "włóczęgami" zawarłem podczas zlotów turystycznych Polaków na Litwie. I - nie kryję - jako jeden z ich organizatorów gorąco tej młodzieży kibicowałem. Bo przecież wnosiła w nasze eskapady z orzełkami w plecakach jakże ożywczy powiew dobrego nastroju, turystycznej zaradności, smykałki, drużynowego poczucia łokcia. Nic więc dziwnego, że dobrych razy kilka to właśnie oni święcili końcowe zwycięstwo. Do czego wkład nietuzinkowy wnosili kolejni prezesowie - jak każe tradycja, "Wygami" zwani - a byli to w kolejności: Michał Kleczkowski, Marek Kubiak, Waldemar Szełkowski, Władysław Wojnicz, Jarosław Złotkowski, Ryszard Uziałka, Walerian Butkiewicz, Julia Brodowska i dzierżący w swych rękach ster od roku 2002 po dzień dzisiejszy Edward Zakrzewski.
W trosce o jutro
Ta rotacja "u steru" była i jest czymś zupełnie naturalnym. "Jak poczułem, że wypaliłem się organizacyjnie, przekazałem "Lagę" Markowi" - wspomina z uśmiechem pierwszy "Wyga" M. Kleczkowski. Podobnie czynili też inni, kończąc studia, zakładając rodziny (z samych tylko członków i członkiń Klubu Włóczęgów Wileńskich takowych zawiązało się 13). I w ten to sposób powstawała pokoleniowa sztafeta. Dziś pogodę robią ci, którzy w roku 1990, gdy wileńscy "włóczędzy" się odradzali, mieli ledwie latek kilka.
Starsi wiekiem "włóczędzy" nie kryją, że z wielką uwagą przyglądają się temu, jak ich następcy radzą, gorąco przyklaskując każdej ich inicjatywie i nieco się zamartwiając, że entuzjazm współczesnych nastolatków w gronie Polaków na Litwie nieco przygasł, co oby było zjawiskiem przejściowym. By skorupka za młodu nasiąkła niespokojnym duchem, by powstawała piękna wspólnota bratnich dusz, pod egidą Klubu Włóczęgów Wileńskich organizowane są doroczne zloty turystyczne młodzieży uczniowskiej ze szkół polskich na Litwie. Ostatni takowy z numerem porządkowym 8 miał miejsce nie dalej niż w dniach 10-12 czerwca br. w Lazdenai w rejonie trockim. Jak powiedział obecny "Wyga" Edward Zakrzewski, wzięło w nim udział ponad 60 starszoklasistów, co napawa optymizmem, że klubowego narybku nie zabraknie.
13 lutego br. bez bicia w głośne dzwony minęła 15. rocznica Klubu Włóczęgów Wileńskich. Ci, co stali u jego kolebki, nie puścili jednak tej daty w niepamięć. Z ich to inicjatywy w dniach 1-3 lipca br. odbędzie się wielki jubileuszowy złaz, na który wraz z rodzinami zapraszani są wszyscy, kto udzielał się lub udziela we "włóczęgowaniu". Kiedy zapytałem o szczegóły, Michał Kleczkowski - pierwszy Wyga" a zarazem główna siła napędowa złazu - nie zechciał ich ujawniać. "Każdy, kto przybędzie, do czego zresztą raz jeszcze serdecznie zapraszam, naprawdę nie pożałuje" - odparł żartobliwie mrużąc oko. A zatem, "włóczędzy", wystąp!..
Henryk Mażul
Na zdjęciach: z "Lagą" wszędzie;
"włóczędzy" wcieleni na IX Zlocie Turystycznym Polaków na Litwie w... Szkotów
Fot. B. Kondratowicz