Na Litwie żyje jeszcze 3 żydowskich więźniów Auschwitz
Wileńscy strażnicy oświęcimskiej pamięci
Dzień 27 stycznia, kiedy to w roku 1945 żołnierze Armii Czerwonej wyzwolili położony na terenie Polski niemiecko-faszystowski obóz koncentracyjny Auschwitz Birkenau (Oświęcim Brzezinka), jest obchodzony na świecie jako dzień holokaustu. Historycy szacują, że hitlerowscy zbrodniarze zamordowali w Auschwitz około 1,5 mln więźniów, w przeważającej większości Żydów, ale też wielu innych narodowości, zwłaszcza - Polaków, Rosjan, Romów.
Na Liwie żyje dotychczas trzech byłych żydowskich więźniów KL Auschwitz. Podczas spotkania zorganizowanego w Wilnie przy ul. Zawalnej 4 przez żydowską wspólnotę z okazji 60-lecia wyzwolenia największego obozu kaźni w historii człowieczeństwa, wileńscy strażnicy oświęcimskiej pamięci opowiedzieli zebranym na sali, co wówczas przeżyli.
"Przeżyłam dzięki współwięźniarkom Polkom"
86-letnia dzisiaj Ada Omieljanczuk oraz nieco młodszy bo 81-letni Chaim Blik, dwaj byli więźniowie Auschwitz (mieszkający w Kownie, a pochodzący a propos z Łodzi Mejer Kujawski nie mógł przybyć na spotkanie) rozpoczęli uroczystość od zapalenia menory. Następnie minutą ciszy zebrani na sali uczcili pamięć wszystkich pomordowanych w niemiecko-faszystowskich obozach koncentracyjnych w czasie II wojny światowej, Chaim Blik odczytał tradycyjną żydowską modlitwę kadisz.
"Byłam więźniarką Auschwitz, jednak dzień 27 stycznia nie był dla mnie osobiście dniem wyzwolenia, ponieważ niedługo przed wkroczeniem Armii Czerwonej przeniesiono nas do innego obozu", rozpoczęła swą opowieść Ada Omieljanczuk. Wynędzniali, ale mogący jeszcze samodzielnie poruszać się więźniowie musieli odbyć marsz śmierci: otoczeni esesmanami z psami dojść do stacji w Wodzisławowie, a stamtąd zostali wywiezieni pociągami do różnych obozów w Niemczech, m. in. - do Neustadt. Ten ostatni obóz wyzwolili Amerykanie 2 maja 1945 roku. Dla Ady Omieljanczuk był to dzień ponownych narodzin, nie spodziewała się bowiem, że uda się jej przeżyć piekło na ziemi zwane "Auschwitz".
Pamięta, że, gdy trafiła tam przez słynną bramę z napisem "Arbeit macht frei", zobaczyła przy barakach nagie kobiety, które przypominały raczej kościotrupy. Później się dowiedziała, że to był apel. Podczas pobytu w łagrze sama brała w nich niejednokrotnie udział, czekając za każdym razem na kromkę chleba.
Pierwsze osobiste otarcie się o śmierć było w momencie, kiedy jeden z esesmanów, gdy dowiedział się, że ładnie rysuje, kazał narysować jej karykaturę dozorczyni, która była prawdziwą gadziną. "Nie mogłam narysować, bo mnie by rozstrzelano. Ostatecznie udało się mi jakoś wymówić tym, że nie mam czym i na czym rysować", przypominała chwile zgrozy była więźniarka.
Największy jednak strach i przerażenie budziły wśród więźniów krematoria, z których kominów dym unosił się dniem i nocą. "Widziałam ludzi czekających na swój los bezpośrednio przed wejściem do krematorium. Całe rodziny, młodzi, starzy, dzieci. Jedni modlili się, inni z wycieńczenia stali zupełnie obojętni, jeszcze inni odprawiali potrzeby fizjologiczne", z drżeniem w głosie jeszcze dzisiaj mówi Ada Omieljanczuk.
Jej zdaniem, swoje ocalenie zawdzięcza współwięźniarkom Polkom, które dzieliły się z nią żywnością. Otrzymywały paczki z domów od rodziny, oddając wtedy swoją porcję zupy z koniny, albo czasami częstowały też żywnością z przesyłek. "Zdarzało się, że Jugosławianki również otrzymywały przesyłki, one wówczas też nas dokarmiały", opowiadała o solidarności więźniarek różnych narodowości Żydówka Ada. Żydzi bowiem wówczas nie mieli skąd oczekiwać pomocy.
A. Omieljanczuk napisała książkę o swej gehennie w Auschwitz. "Dużo jednak pisać o tym nie miałam sił, miałam bowiem ciągle w oczach to piekło, które przeżyłam", zakończyła swe przemówienie.
Przeżył, bo był grabarzem
Chaim Blik rozpoczął swe przemówienie od stwierdzenia, że mówienie prawdy o Auschwitz uważa za swój obowiązek wobec tych, którzy tam zginęli i nigdy nie będą mogli opowiedzieć, jaką dolę zgotowali im hitlerowcy. Do KL Auschwitz trafił z obozu w Stutthofie. Był młodym 20-latkiem, miał więcej sił niż inni więźniowie dlatego zaangażowano go do pracy - zbierania po całym obozie trupów i wywożenia ich na taczkach do pieców krematoriów. Pamięta, że początkowi i zakończeniu pracy więźniów towarzyszyła gra orkiestry, składającej się z muzykantów-Żydów. Przynależność do orkiestry nie dawała żadnej gwarancji na przeżycie. Dzisiaj mogłeś grać w orkiestrze, jutro - trafić do krematorium.
"Do Auschwitz więźniów zwożono pociągami z całej Europy. W wagonach przyjeżdżały całe rodziny - rodzice, dzieci, starcy. Większość myślała, że jedzie do obozu pracy, dlatego niektórzy brali ze sobą np. maszyny do szycia. Niemcy zresztą zachęcali więźniów, by brali ze sobą najcenniejsze rzeczy, które po ich eksterminacji stawały się przecież własnością nazistów.
"Już na rampie po przybyciu pociągu dokonywano selekcji. Rozdzielano rodziny, dzieci wysyłano do Birkenau. Przy tym nikt nie orientował się, co się będzie działo dalej", tłumaczy Ch. Blik spokój więźniów, których kierowano do rzekomej łaźni. Tam wszyscy się rozbierali, otrzymywali ręcznik i mydło, nie przypuszczając nawet, że za kilka minut zostaną wszyscy uśmierceni, gdyż zamiast wody z prysznica puszczano do pomieszczeń gaz cyklon B. "Nasza praca polegała na zbieraniu i wynoszeniu ciał, trafiających potem z wagonetek prosto do pieców krematorium", opowiadał o makabrycznych scenach, których był codziennym świadkiem, Chaim Blik. Sam zresztą wówczas miał świadomość, że za tydzień, może miesiąc lub za kilka miesięcy spotka go ten sam los.
Zdarzały się jednak czasami cuda. Dla Chaima cudem był przyjazd niemieckich oficerów, którzy szukali 50-70 młodych mężczyzn zdolnych do pracy. Załapał się na przepustkę do życia. Z Oświęcimia wywieziono ich do Dachau, gdzie funkcjonowało kilka obozów. Były to już jednak obozy pracy, bez krematoriów. Owszem, tam też warunki życia były okropne, ludzie umierali z wycieńczenia. Chaimowi jednak i tym razem się powiodło, trafił na budowę podziemnych tajnych zakładów dla messerschmittów. Pracował z kolegą z Grecji przy betoniarce. Grek był uczulony na zimno, dlatego na głowie nosił pusty worek po cemencie. Nie dawał też rady z wykonywaniem wyznaczonej przez Niemców normy pracy. "Verfluchten Juden", wrzeszczał wtedy nadzorca i raz zdzielił nahajką po łbie Chaimowi. Nie pamięta, jak znalazł się najpierw w ambulatorium, a po czym w łagrze. Później się dowiedział, że to koledzy-więźniowie uratowali mu życie. Mimo nieludzkich warunków więźniowie potrafili zachować swą godność, byli solidarni, starali się wzajemnie wspomagać. Bardzo skąpą w łagrze żywność dzielili sprawiedliwie. "Bywało, że bochen chleba mieliśmy na 30 osób. Wtedy jeden brał go, krajał na kawałeczki i imiennie wzywał kolegów, bacząc, by każdemu wystarczyło", nie jest w stanie zapomnieć takich chwil Chaim Blik.
W 60. rocznicę wyzwolenia KL Auschwitz Birkenau do Oświęcimia, by uczcić pamięć pomordowanych największego cmentarzyska na świecie, przybyło 44 przywódców państw świata, ponad 50 delegacji liczyło łącznie powyżej 5 tysięcy osób. Wśród gości nie zabrakło też byłych więźniów z różnych krajów świata, którzy przeżyli piekło Auschwitz. W swych przemówieniach mimo upływu ponad pół wieku nadal często nie mogli opanować emocji. "Dlaczego spaliliście nasz naród", wołała Merka Szewach z Izraela, która mając 16 lat musiała zmierzyć się ze śmiercią w Auschwitz. Prezydent Izraela Mosze Kacaw wypomniał aliantom, że ci wiedząc, co się dzieje w niemieckich koncentracyjnych obozach na terenie Polski, nie przyszli z pomocą eksterminowanemu narodowi.
Obsługujący uroczystości w Oświęcimiu liczni dziennikarze przekazali do swych krajów prawdę o największym obozie zagłady w dziejach ludzkości. Dla niektórych na Zachodzie był to dzień odkłamania historii, bywało bowiem, że nieuczciwi bądź niedouczeni dziennikarze albo cyniczni działacze nie wahali się nazywać Auschwitz "polskim obozem" (niestety, kłamstwa oświęcimska nadal z premedytacją rozpowszechniają niektóre zachodnie media, czytaj o tym na stronie "Świat").
Tadeusz Andrzejewski
Na zdjęciach: A. Omieljanczuk przeżyła Auschwitz dzięki Polkom;
Ch. Blik zapala menorę
Fot. autor