"Gdyż jesteśmy teatrem polskim..."
W dniach 5-7 listopada br. w Wilnie i na Wileńszczyźnie z gościnnymi występami przebywał Polski Teatr Ludowy we Lwowie. Rodacy z Ukrainy dwukrotnie zaprezentowali własny kunszt artystyczny w Domu Kultury Polskiej w Wilnie, a w niedzielę, w ostatnim dniu pobytu, odwiedzili Soleczniki. Na program występów złożyły się fragmenty przedstawień, wiersze i piosenki lwowskiej ulicy, będące swoistym przekrojem dorobku 45-lecia, które teatr w tak serdecznym nam Lwowie obchodził w roku ubiegłym.
Poniżej prezentujemy wywiad, jakiego "Tygodnikowi Wileńszczyzny" udzielił wieloletni kierownik artystyczny zespołu Zbigniew Chrzanowski, dziękując raz jeszcze za czas, jaki w napiętym programie pobytu nam wykroił.
- Czy zechciałby Pan na początek naszej rozmowy przedstawić w pigułce dzieje ubranej w biel i czerwień Melpomeny we Lwowie? Bo przecież teatr, który się zwie Polskim Teatrem Ludowym, a którym Pan kieruje - to dopiero ostatnie ogniwo w długim łańcuchu przez czas i pokolenia. Łańcuchu poniekąd ze szczerego złota, zważywszy, ile tutejsza scena znaczyła, uchodząc obok krakowskiej i warszawskiej za najświetniejszą w Polsce.
- To prawda. I dlatego będę w kropce nie lada, by w pigułce zmieścić te wspaniałe dzieje, sięgające co najmniej końca XVI wieku, gdyż właśnie tym okresem datuje się informacja o widowisku żakow szkoły miejskiej. Z rozwojem teatru we Lwowie nieodłącznie się kojarzą legendarne nazwiska Wojciecha Bogusławskiego, Jana Nepomucena Kamińskiego, Stanisława hrabiego Skarbka. Ten ostatni, mecenasując aktorom i miłośnikom teatru, wystawił w połowie XIX wieku pierwszy w Europie budynek teatralny z prawdziwego zdarzenia. W jego murach za półwiecze istnienia dano nie bagatela 22 tysiące przedstawień, a nie było naonczas w Polsce głośniejszego artysty, który by tu nie wystąpił. Z naszym sędziwym grodem zrósł się również hrabia Aleksander Fredro. Do stopnia, że tu właśnie miały miejsce premiery wszystkich prawie jego wiekopomnych komedii.
W wiek XX Melpomena wkraczała we Lwowie z nowymi pomysłami i zamiarami, gotowa je realizować w nowym jeszcze piękniejszym i lepiej wyposażonym gmachu teatralnym, który jakby w uhonorowaniu dotychczasowych zasług zbudowano w roku 1900. Długo bym musiał wyliczać znakomite nazwiska mistrzów sceny i wspaniałe realizacje, które stworzyli za niespełna 40 lat, nim przyszedł tragiczny wrzesień 1939 roku i nim promieniująca na cały kraj lwowska tradycja teatralna została w brutalny sposób przerwana.
- Polski Teatr Ludowy we Lwowie został zatem po II wojnie światowej poniekąd spadkobiercą tych wspaniałych tradycji. Jak doszło do jego założenia?
- Że powstaliśmy niczym Feniks z popiołów, winniśmy zawdzięczać nauczycielowi-poloniście, wielkiemu miłośnikowi literatury i Melpomeny Piotrowi Hausvaterowi. Pomny, ile teatr lwowski znaczy dla sceny polskiej, skupił on wokół siebie absolwentów trzech ówczesnych szkół polskich, by realizować z nimi przedstawienia małych form dramatycznych. Pierwsze z nich miało miejsce 19 kwietnia 1958 roku w szkolnej sali. W kilka miesięcy później została zrealizowana "Balladyna" Juliusza Słowackiego, która wyraźnie przypadła do gustu ówczesnym władzom kulturalnym Lwowa. W nagrodę trupa Hausvatera mogła się przenieść do Obwodowego Domu Nauczyciela przy ul. Kopernika 42, zyskując znacznie lepsze warunki do pracy. Dodam, że budynek ten służy nam za przystań po dzień dzisiejszy.
I tak to zaczęliśmy obrastać w piórka. Mówię w liczbie mnogiej, gdyż właśnie w roku 1960 miałem wielkie szczęście zacząć terminować u boku nieodżałowanego Piotra Hausvatera. Po jego śmierci w roku 1966 natomiast podjąłem się trudnej roli reżysera. I tak to bazując na entuzjazmie, gdyż teatr nasz od pierwszego dnia istnienia pozostaje na wskroś amatorski, i na miłości do scenicznego słowa polskiego, mozolnie pomnażaliśmy dorobek.
- Ponad cztery dziesiątki lat działalności mocno rozbudowały wam z pewnością repertuar. Czy aby są w nim jednak tzw. pozycje żelazne, a jeśli tak - to jakie?
- Jest to ogólnie rzecz ujmując twórczość Fredry jako taka. Liczona na kilkanaście pozycji, włącznie z "Zemstą", którą mamy w repertuarze od roku 1988 poczynając. To przywiązanie do Fredry wynika nie tylko z faktu, że jest to nasz krajan i znakomity komediopisarz, ale również dlatego, że praca nad jego tekstami dostarcza wiele satysfakcji, w sposób szczególnie ważki buduje kunszt aktorski.
Poza Fredrą mamy w dorobku liczącego łącznie 45 lat istnienia Polskiego Teatru Ludowego we Lwowie ponad 60 różnych przedstawień. W ostatnim dziesięcioleciu mocno przywiązaliśmy się do znakomitego lwowiaka Mariana Hemara, sięgnęliśmy po sztuki takich mistrzów jak Tadeusz Różewicz i Sławomir Mrożek. A w ogóle, muszę stwierdzić, że gros naszego dorobku stanowi rodzima klasyka, co wynika poniekąd z obowiązku artystycznego, gdyż jesteśmy teatrem polskim i do nas należy misja popularyzacji ojczystej kultury i sztuki. Stąd w repertuarze niezmienie figurują sceniczne pozycje pióra Gabrieli Zapolskiej, Stanisława Wyspiańskiego, Juliusza Słowackiego, innych twórców. Nie stroniliśmy też oczywiście od klasyki światowej, grając Arystofanesa, Szekspira Moliera, Czechowa, Puszkina.
Mówiąc o repertuarze, wypada koniecznie odnotować inscenizacje oparte na wierszach Adama Mickiewicza, Jana Kochanowskiego, Cypriana Kamila Norwida, Marii Konopnickiej, Jana Kasprowicza, Krzysztofa Kamila Baczyńskiego, Konstantego Ildefonsa Gałczyńskiego. Słowem, wielka polska poezja nie była nam nigdy obca, o czym zresztą podczas obecnego pobytu widz wileński będzie się mógł przekonać.
- W programie stoi, że widzowi wileńskiemu zaprezentujecie również piosenkę lwowską. Jest to chyba pewne novum w waszym repertuarze?
- To prawda, nie byliśmy nigdy teatrem śpiewającym. "Rozśpiewał" nas wspomniany już Hemar. Zdecydowaliśmy włączyć go do repertuaru po tym, gdy w roku 1993 mieliśmy się udać do Londynu na zaproszenie tamtejszego koła lwowian. Chcieliśmy zawieźć im program sercu szczególnie bliski, stąd sięgnęliśmy właśnie po twórczość tego znakomitego poety emigracyjnego, co możliwe było dopiero po odwilży w Polsce, jaka dokonała się w roku 1980. A że Hemara trudno sobie wyobrazić bez piosenek, zaczęliśmy się poruszać w nieco dla nas nowym kierunku - poezji śpiewanej.
Poszło niezgorzej, więc zdecydowaliśmy zorganizować wieczór wigilijny, przywołując stare kolędy lwowskie. Pomocny nam w tym był przedwojenny, słynny na całą Polskę program radiowy "Wesoła lwowska fala", w którym m. in. rezolutni Szczepcio i Tońcio chodzili z kolędą po lwowskich ulicach. Stąd był natomiast drobny krok, by przywołać, a zarazem ocalić od zapomnienia słynny batiarski folklor lwowskiej ulicy, który również zdydowaliśmy włączyć do programu.
- Operujemy wciąż zbiorowym pojęciem "teatr". A tymczasem tworzą go przecież poszczególni ludzie. Czy zechciałby Pan przywołać nazwiska tych, którzy przez lata grali i grają, wcielając się w Cześnika, Balladynę albo Kirkora?
- Oczywiście. O Piotrze Hausvaterze - tym, który zakładał podwaliny naszego teatru, już wspomniałem. Do spadkobierców świetności lwowskiej sceny należą również m. in. Anna Hausvater, Walery Bortiakow, Władysław Łokietko, Krystyna Grzegocka, Jerzy Głybin, Lidia Chrzanowska-Iłku, Luba Lewak, Stanisław Czerkas, Janusz Tysson, Jolanta Martynowicz... Ach, Boże, listę można byłoby wydłużać i wydłużać, przywołując z zaświatów również tych, co zmarli. Zresztą, w sierpniu tego roku ponieśliśmy niepowetowaną stratę. W pełni sił twórczych odeszła od nas Jolanta Martynowicz, a w pamięć o niej przywieźliśmy też do Wilna kilka fotogramów, uwieczniających jej role.
- W teatrze jak i w życiu, raz się stąpa po płatkach różanych, raz znów po cierniach. Te ostatnie nie były chyba też obce Polskiemu Teatrowi Ludowemu we Lwowie. Czyż nie tak?
- Ma pan na myśli zapewne dramatyczne chwile, jakie przeżyliśmy na początku lat 80. Chodzi o to, że ówczesne władze partyjne Lwowa, bojąc się "Solidarności" przypuściły na nas generalny atak. Mało brakowało, a działalność zostałaby w ogóle wstrzymana. 5 studentów Politechniki Lwowskiej przybyłych na studia z Polski, a grających też u nas, zostało usuniętych z uczelni. Zmuszeni byliśmy przerwać próby "Kartoteki" Tadeusza Różewicza. Zdecydowałem, że lepiej będzie, jeśli przestanę być czerwoną płachtą na byka i wyjadę do Polski, choć - wyznam - tak naprawdę nigdy Lwowa nie opuściłem.
W roku 1982 pozwolono nam wznowić działalność, aczkolwiek z szyldu teatru musieliśmy usunąć słowo "polski", byliśmy nakłaniani do grania w rosyjskiej i ukraińskiej wersji językowej. W tym trudnym momencie na stanowisku reżysera zastąpił mnie związany kupę lat z naszym teatrem Walery Bortiakow. Przetrwaliśmy. Do kolegów ze sceny zezwolono mi oficjalnie powrócić w roku 1988, a w roku 1993 przywrócono nam w nazwie słowo "polski".
Żeby rozproszyć te smutne wątki, powiem, iż pamięć znacznie głębiej koduje chwile radosne, których dzięki teatrowi przeżyliśmy co niemiara. A są to: premiery, występy m. in. na Zamku Królewskim w Warszawie, w Rudkach - miejscu spoczynku Aleksandra Fredry, sprofanowanego przez system komunistyczny, w domu-muzeum Adama Mickiewicza w Nowogródku; to wyróżnienia, jakimi byliśmy honorowani przy okazji różnych jubileuszy przez Macierz, że wymienię tu zespołową odznakę "Zasłużony dla Kultury Polskiej" bądź Dyplom Uznania za wybitne zasługi dla kultury polskiej w świecie. To wszystko z nawiązką kompensuje czas oddany na próbach, pobudza do dalszego wysiłku.
- Jak wygląda codzienność teatru?
- Prozaicznie, a dzielona jest na próby, występy i pracę zawodową poszczególnych jego aktorów, gdyż dla chleba imają się różnych zawodów - nauczycieli, urzędników, robotników, plastyków, drukarzy, a wszystkich łączy to, że bez sceny nie wyobrażają sobie własnego życia. Obecnie zespół liczy 25 osób plus minus. Tworzymy zżyłą rodzinę, lubimy się nawzajem, szanujemy, gdyż jesteśmy sobie tak potrzebni.
Raz albo dwa razy w miesiącu występujemy na scenie w Obwodowym Domu Nauczyciela przy ul. Kopernika 42, gdzie nadal mamy własną siedzibę. Często wyjeżdżamy też do rodaków zamieszkałych poza Lwowem. Ostatnio np. miało to miejsce podczas V Festiwalu Kultury Polskiej na Ukrainie. W jego ramach byliśmy w Chmielnicku i Łucku z "Zemstą" Aleksandra Fredry. Trasy poszczególnych występów wiodą co jakiś czas do Polski albo też za dalszą granicę, czego dowodzą nasze wojaże po Anglii i Szwecji albo aktualny przyjazd do Wilna.
- Zechce Pan powiedzieć, jak do niego doszło?
- Pomysł, by tak się stało, zrodził się dość dawno, ale musiał zaczekać na realizację z braku środków finansowych. Teraz zresztą jest to kłopotliwe o tyle, gdyż nasze państwa przedziela Białoruś, gdzie autorytarnie rządzi się Łukaszenka i dokąd obowiązują wizy. Kłopot ten odpadł, kiedy Litwa z Ukrainą podjęły decyzję o reżimie bezwizowym. Ominęliśmy Białoruś, jadąc wzdłuż polskiej wschodniej granicy dwukrotnie ją przekraczając. Podróż to była uciążliwa, ale czegoż dla ukochanego Wilna się nie zrobi. Tym bardziej, że koszty przejazdu pokryło Stowarzyszenie "Wspólnota Polska", a gospodarze w Domu Kultury Polskiej zapewnili nam wikt i opierunek.
Dodam, że jest to przyjazd powodowany tęsknotą szczególną, gdyż po latach. Po raz ostatni gościliśmy bowiem u was bez mała 11 lat temu, gdy na Litwie działy się wielkie przemiany. Wilno - to adres szczególnie serdeczny na trasach naszych rozjazdów. Po raz pierwszy przybyliśmy tu bodajże w roku 1962 z programem opartym (a jakże inaczej!) na twórczości naszego narodowego Wieszcza Adama Mickiewicza, a potem bywaliśmy rokrocznie, prezentując rodakom nad Wilią to, w co nowego obrastał nasz repertuar i jakby testując na wileńskim widzu jego wartość.
Wilno - to również dziesiątki wspaniałych znajomości: z zespolakami "Wilii", z aktorami teatrów, które kiedyś prowadziły Irena Rymowicz i Irena Strużanowska, a które po ich śmierci przejęły Irena Litwinowicz i Lila Kiejzik. Dodam, iż z nimi mimo nieobecności w Wilnie regularnie się spotykamy na przeglądach w Rzeszowie i Tychach, jakie nam organizuje Polska.
- Czy na zakończenie naszej rozmowy zechce podzielić się Pan zamiarami na przyszłość?
- Niezbyt lubię to czynić, by nie zapeszyć. Na pewno nie powiedzieliśmy jeszcze swego ostatniego artystycznego słowa, o czym też w Wilnie będziecie mieli możność się przekonać. Oby tylko przyjazdy tu były częstsze...
- Dziękuję za rozmowę i tego właśnie życzę.
Rozmawiał Henryk Mażul
Na zdjęciach: fragmenty wieczoru galowego, jaki Polski Teatr Ludowy we Lwowie zaprezentował w Wilnie
Fot. autor