W Niemenczynie otwarto Centrum Dziennego Pobytu dla Osób Niepełnosprawnych

By życia ciernie mniej raniły

Że granica pomiędzy światem, nazwijmy to normalnym, a tymi, kto niepełnosprawny, jest wielce umowna i mocno płynna, kierowniczka wydziału opieki socjalnej rejonu wileńskiego Stefania Stankiewicz wie, jak niewielu. Jej wydział ma przecież m. in. 3650 takich, którzy od urodzenia dźwigają kalectwo bądź (co jeszcze okrutniejsze) będąc zupełnie sprawnymi, zostali poprzez nieszczęśliwy wypadek albo postępującą chorobę na resztę życia przykuci do wózka inwalidzkiego albo łóżka. Spoczywa zatem na rzeczonym wydziale misja szczególna - pomóc uczynić to bytowanie bardziej znośnym poprzez zakup specjalistycznego sprzętu, leków, krzepieniu na duchu jak samych niepełnosprawnych, tak też bliskie im osoby.

Co się odwlekło, nie uciekło

Jako poniekąd matka miłosierdzia, pomocna ułomnym w mocowaniu się z losem niezłomnym, marzyła od dawna Stefania Stankiewicz, by poczynić pod ich adresem gest szczególnie wymowny, bardziej zbiorowy niż dotychczasowe indywidualne w postaci Centrum Dziennego Pobytu dla Osób Niepełnosprawnych. Takiego, gdzieby mogli przebywać grupą pod specjalistyczną opieką, obcować, wzajemnie się wspierać, dodawać otuchy, a znalazłszy jakieś zajęcie, zaradzić cokolwiek mniej monotonnemu odmierzaniu przez zegary godzin. I jeśli pomysłodawczyni te ambitne plany przesuwały się w czasie - to jedynie z braku środków, których w samorządowym budżecie przypominającym krótką kołdrę, wyraźnie nie starcza na tysiąc i jedną potrzebę.

Ambitna postawa jak samej kierowniczki, tak też kierowanego przez nią wydziału spowodowała, że co się odwlekło, nie uciekło. Po tym, kiedy za trzecim razem sporządzony przez nich projekt znalazł się mimo ostrej konkurencji wśród wyróżnionych w rozpisanym przez ministerstwo opieki socjalnej i pracy konkursie rozszerzenia infrakstrutury świadczeń, co było ważne o tyle, że sprzężone ze wsparciem pieniężnym w postaci 300 tys. litów. Ponieważ do tej kwoty z portfela ministerstwa niezbędną resztę dorzuciła wyrozumiała Rada samorządu, można było się zakrzątnąć przy renowacji jednego z ziejących pustką poszpitalnych budynków w Niemenczynie, by zaadoptować go na potrzeby osób niepełnosprawnych. Renowacji gruntownej, o czym orzekli budowali, sprawdziwszy stan rudery, gdzie swego czasu leczono pacjentów.

Zgodny wysiłek - nagrodzony

Widoki pierwszych dni ich prac zasiały wątpliwość nawet w samej Stankiewicz. Na szczęście, na krótko. Zresztą, cofać się nie było dokąd. Zdecydowali posuwać się do przodu. A że czynili to konsekwetnie, budynek w przeciągu roku zmienił się do niepoznania i gotów był powitać w swych progach przybyszy nawet na wózkach inwalidzkich. Ba, jeszcze w końcu ubiegłego roku zaczęli nabywać meble, by przyszli mieszkańcy czuli się jak u siebie w domu. Zaczęto też formować personel, rozpoczynając tę czynność od obsadzenia funkcji dyrektor centrum. W drodze konkursu przypadł on nie inaczej jak przez samego Boga zesłanej Jadwidze Ingielewicz - świeżo upieczonej psycholog po studiach na wydziale nauk społecznych KUL-u, która zakrzątnęła się w robocie na tyle, że nawet dzień z nocą jej się poplątał. Nim w sukurs nie pośpieszyły Iwona Tarasewicz, Ewa Rauba, Jadwiga Kiernowicz i Leokadia Cejko.

Ich to zgodny wysiłek wraz z ofiarną pieczą Stefanii Stankiewicz spowodował, że 8 marca br. Centrum rozpoczęło pracę. Szeroko otwierając drzwi przed niepełnosprawnymi z Niemenczyna i okolic, kto zechciał tu przyjść, przełamawszy nieraz barierę psychiczną. By razem mocować się z dolą-niedolą, bo tak zawsze lżej.

Niczym w drugim domu

Pierwsze dwa miesiące pracy centrum bardziej niż wymownie potwierdzają, że jego uruchomienie było naprawdę strzałem w "dziesiątkę". Halina Użałowicz - babcia 18-letniej Sabiny Morkunaite oraz Regina Gasiancewa - mama 29-letniego Jarosława w jeden głos podkreślały, że odkąd ich pupile zaczęli uczęszczać do wspólnego "drugiego domu", czują się o wiele bardziej komfortowo psychicznie, stali się cokolwiek samodzielniejsi, a ich opiekunowie mają większy spokój i luz wiedząc, że, dopóki pracują, potrzebujący pomocy są niczym u Pana Boga za piecem. "Niebo wie tylko, ile nas kosztowało wysiłku, by wychować syna" - mówi ze łzami w oczach pani Regina, gdyż Jarek od dzieciństwa zmaga się z nieuleczalną chorobą Downa, powodującą schorzenie umysłowe tak znaczące, że ma kłopoty z wysławianiem się, nie mówiąc już o czytaniu i pisaniu.

Dyrektor centrum Jadwiga Ingielewicz zapewnia, że postarają się zrobić wszystko, by tutejsi bywalcy podczas dziennego pobytu czuli się niczym w domu, bo też warunki są po temu stworzone: mają lodówkę, dobrze uposażoną kuchnię z ciepłą i zimną wodą z kranu, pralkę, telewizor, sprzęt muzyczny, maszynę do szycia, namiastkę siłowni, pomocnej rozruszaniu nie zawsze posłusznych mięśni, nawet komputery, przy których sprawni umysłowo mogą popuścić wyobraźnię. Nade wszystko są nastawieni jednak na zorganizowanie zajęć tak, by skrzywdzeni losem cokolwiek zapomnieli o swej ułomności. Zaczęli więc od przyozdabiania ścian we własnoręcznie wykonane rysunki i aplikacje, a na tym bynajmniej nie zamierzają poprzestać. Jak dobrze pójdzie, kto ma ręce sprawne i chęci, będzie mógł się zająć szyciem czy majsterkowaniem, a produkty rąk własnych być może nawet znajdą nabywców.

Dolom-niedolom ulgę niosąc

Działalność centrum dopiero nabiera rumieńców. Rozliczone na 15-20 osób dziennego pobytu na razie nie jest w pełni obciążone. Kontyngent stanowią przede wszystkim niepełnosprawni z Niemenczyna i okolic: kto potrafi dojść, dojechać albo być dowiezionym, w czym stara się pomóc przeznaczając będące w posiadaniu buski samorządowy wydział opieki socjalnej. Te ostatnie dobre intencje są jednak wielce kosztowne. Oto dlaczego - jak twierdzi jego szefowa Stefania Stankiewicz - zrobią wszystko, by już w najbliższym czasie wyposażyć centrum w wyspecjalizowany transport, jaki objeżdżając Niemenczyn i dalsze okolice, zbierałby co rano jego stałych bywalców na dzienny pobyt, a potem odwoziłby do domu. Skoro mowa o zadaniach do rozstrzygnięcia na najbliższą metę, w grę wchodziłoby również zainstalowanie internetu - dla inwalidów szczególnego okna na świat.

W dniu pobytu w centrum zetknąłem się z ułomnością ludzką co niczym mozaika. Wspomniani już Sabina Morkunaite i Jarosław Gasiancew mają upośledzenia umysłowe; przykuty do wózka po kompolikacjach pogrypowych od lat 12, a liczący obecnie lat 23 Mirosław Drozd z Wesołówki dla odmiany jest w pełni umysłowo sprawny, co potwierdza jego życiowa pasja - komputery. Z kolei dowieziony z Wołczun 18-letni Jarosław Milewski jeszcze przed półtora roku nie wiedział, co to los inwalidy. Brawurowe nurknięcie do nieznanej wody podczas kąpieli spowodowało uraz kręgosłupa i nieuchronne przykucie do wózka inwalidzkiego. Przeżuwałem wielki gruzeł wzruszenia, patrząc na namalowane nogą rysunki Andrzeja Gryszkiewicza, albo na malarskie impresje Zygmunta Lachowicza. Tego samego Zygmunta, z którym, póki go choroba nie zmogła, spotykaliśmy się co roku na zlotach turystycznych Polaków na Litwie, a prowadzone przezeń "Pajączki" z Niemieża spisywały się tak, że ręce same składały się do oklasków. "Ach, Boże, czemuż teraz jest inaczej" - myślałem natarczywie i modliłem się w duchu, by im cokolwiek lżej było, a też innych los od tego ustrzegł do dni ostatnich.

Oby nie ostatnia

6 maja br. odbyła się podniosła ceremonia otwarcia Centrum Dziennego Pobytu dla Osób Niepełnosprawnych w Niemenczynie. Swą obecnością zaszczycili ją m. in.: mer Leokadia Januszauskiene, wicemer Jan Sinicki, pełniący obowiązki dyrektora administracji Stefan Świetlikowski, radni Petras Jurgilas, Czesław Muszkiet i Lech Leonowicz, starości kilku gmin, inni liczni goście. Nim Leokadia Januszauskiene i Stefania Stankiewicz przecięły symboliczną wstęgę, a ksiądz proboszcz parafii niemenczyńskiej Witold Zuzo poświęcił budynek od zewnątrz i wewnątrz, niepełnosprawni dali próbkę własnego kunsztu artystycznego, we wzruszający sposób dziękując za uruchomienie centrum; w podobnej tonacji były też wystąpienia gości.

Wśród życzeń niczym refren przeplatało się to, by placówka niemenczyńska, której pełnego utrzymania w przyszłości podjął się samorząd rejonu wileńskiego, spełniając swą misję (o, właśnie misję!) była pierwszą, ale nie ostatnią tego typu w rejonie wileńskim. Przecież jak ten długi i szeroki nie brak tych, komu los, jeśli o zdrowie idzie, zamiast płatków różanych sypie pod nogi kłujące ciernie.

Henryk Mażul
Na zdjęciach: S. Stankiewicz i J. Ingielewicz są czym bogate tym rade niepełnosprawnym;
J. Gasiancew z dumą pokazuje mer L. Januszauskiene, co potrafi własnoręcznie wykonać;
komputer dla przykutych do inwalidzkiego wózka - to prawdziwe okno na świat

Fot. Walerian Butkiewicz i autor

<<<Wstecz