Oni stali u początków ZPLu
Wierność patriotycznemu hasłu
Pani Krystyna Subotkiewicz należy do ścisłego grona osób, które zakładały czarnoborskie koło ZPL. Obecni na obchodach 15-lecia ZPL w tym kole z pewnością zapamiętali jej emocjonalne i wzniosłe wystąpienie, poświęcone historii założenia koła. Poprosiliśmy panią Krystynę podzielić się swymi wspomnieniami z czytelnikami "Naszej Gazety".
Odrodzenie narodowe Polaków na Wileńszczyźnie, szczególnie w terenie, rozpoczynali ludzie o patriotycznej postawie, wyniesionej z domu rodzinnego. Czy tak było w Pani przypadku?
Jestem rodowitą wilnianką. Ojca straciliśmy bardzo wcześnie: zginął tragicznie kiedy miałam 6 lat. Mama pochodziła z herbowej szlachty Wasilewskich, wychowywała nas z siostrą w duchu patriotycznym. Wyrosłam na poezji Adama Mickiewicza, Marii Konopnickiej, na życiorysie Piłsudskiego, historii Polski - to wszystko wpajano nam od dzieciństwa. Jeszcze nie chodząc do szkoły umieliśmy na pamięć "Powrót taty", "Śmierć pułkownika" i szereg innych utworów. Wszystko, co było dla nas drogie, kontynuowaliśmy i w dorosłym życiu. Żyliśmy polskością, więc kiedy zaczęła się ta nasza wiosna odrodzenia, byliśmy szczęśliwi, że mamy możność brać w tym udział.
Moja starsza siostra Stefania Kuźmo, również nauczycielka, założyła polskie klasy w szkole na Lipówce, a razem z mężem i teściową powołali koło ZPL w Landwarowie. To właśnie oni podali mi myśl, by założyć koło w Czarnym Borze, powiadając: "Tylko ty powinnaś to zrobić". Miałam wtedy więcej sił, a chociaż byłam już na miniemeryturze, jako pedagog nie mogłam siedzieć bezczynnie. Było mi łatwiej to uczynić, gdyż przez moje ręce "przewinęło się" kilka uczniowskich pokoleń. W tamtym okresie wszyscy chętnie garnęli się do polskości - ze zorganizowaniem się nie było trudności.
Odrodzenie narodowe - to nie tylko idea, lecz przede wszystkim konkretne czyny. Od czego rozpoczęło się ono w Czarnym Borze?
W naszym osiedlu szkoła polska i biblioteka już były. Najważniejsze, czego nam brakowało - nie mieliśmy w Czarnym Borze świątyni. Ponieważ miejscowość nasza jest słynna z powodu działalności w niej zakonnic - sióstr urszulanek, a i sama św. Urszula Ledóchowska wielokrotnie odwiedzała Czarny Bór, rozpoczęliśmy swą działalność od starań o otwarcie kaplicy. Dużo informacji otrzymaliśmy od tutejszej mieszkanki śp. Anny Kasperowicz, która doskonale pamiętała działalność ss. urszulanek. Na pomieszczenie wynajęliśmy budyneczek byłej piekarni sióstr. Pan Bóg tak zrządził, że mieszczący się w niej sklep przenieśli w tym czasie gdzie indziej, a lokal oddali dla nas. Załatwiliśmy więc szereg formalności i w ciągu trzech tygodni wyremontowaliśmy i otworzyliśmy kaplicę. Nie mieliśmy żadnych środków, nikt nas nie sponsorował, ale już w 1990 r. majowe nabożeństwo było odprawiane w naszej kaplicy.
W tym samym czasie powstał zespół "Borowianka", który wkrótce też będzie obchodził 15-lecie. Jest on dziś znany nie tylko na Wileńszczyźnie ale i w Polsce. Obecnie w jego składzie - co bardzo cieszy - śpiewa już czarnoborska młodzież. Sztafeta polskości została przekazana w jej ręce. Naszej szkole w ub. roku nadano szczytne imię jej założycielki - św. Urszuli Ledóchowskiej. Musimy być godni miana naszej patronki.
Mówiąc o znaczących osiągnięciach Związku nie wolno zapominać dziś imiona tych osób, które już odeszły od nas. Z pewnością Pani też nie była samotna w swych dążeniach i pamięta o nich?
Pod numerem 1 na liście członków naszego koła figurowała najstarsza mieszkanka tej okolicy Eleonora Laskowska z d. Żebrowska, mieszkanka Dusienięt. Jako zielarka znana była bodaj na terenie całego b. ZSRR. Zachowała w sobie ducha narodowego, z pokolenia na pokolenie przekazywanego w rodzinie. Droga jej życia była bardzo ciężka: męża straciła w Katyniu, 20 lat walczyła o zwrot rodzinnego domu. Cieszyła się z nadejścia czasów odrodzenia. Posiadając ogromne doświadczenie farmaceutki, deklarowała nieodpłatne służenie pomocą członkom koła.
Inna osoba, warta przypomnienia, to Anna Kasperowicz z d. Żukowska - żywa historia Czarnego Boru. To w jej domu mieściła się niegdyś szkoła powszechna, nim wybudowano obecny gmach. Też miała niełatwy los: trzech jej braci należało do AK, zdążyli wyjechać na Zachód, ona została. Zawsze wspierała naszą działalność jak tylko mogła. Aktywnym członkiem koła był także Michał Androłojć - przykładny mąż i ojciec, dobry gospodarz.
Członkiem naszego koła był Bolesław Pilżys - człowiek o tragicznym losie. To właśnie jego rodzice i dwie siostry zostały zamordowane w Koniuchach. Niedługo przed wojną rodzina przeprowadziła się do tej wsi, a ponieważ chłopcy poszli do III brygady AK "Szczerbca" - Gracjana Fróga, ocaleli. Kiedy zaś dotarła do nich wiadomość o masakrze, bracia postanowili odwiedzić miejsce zagłady rodziny. Na Wielkanoc przedostali się na pogorzelisko, ale w Koniuchach zostali otoczeni przez Rosjan, którzy wciąż kontrolowali tamten teren. Starszy brat wpadł w ich ręce, torturowano go i zamordowano.
Bolesław został sam, miał wtedy 17 lat. W 1944 r. za przynależność do AK aresztowano i osądzono go na 10 lat łagrów. Na zesłaniu poznał przyszłą żonę Weronikę. Wycierpieli straszny głód, oboje byli sierotami, więc nie otrzymywali paczek. Wytrwali, przyjechali do Czarnego Boru. Prawdziwi patrioci, wspierali naszą działalność jak mogli. Uczyłam ich córeczkę Mirosławę, była bardzo zdolną uczennicą, po studiach wyszła za mąż do Słupska, później zabrała tam rodziców. Pan Bolesław ciągle tęsknił za Wilnem, pisał wzruszające listy. Zmarł w Polsce, ale duszą i sercem pozostał na zawsze z Czarnym Borem.
Jakie słowa chciałaby Pani skierować do dzisiejszych członków koła, do wszystkich Polaków?
Nie bójmy się wzniosłych słów. "Bóg, Honor i Ojczyzna" - hasło, z którym szli do walki o wolność kosynierzy Kościuszki, powstańcy Kalinowskiego, Sierakowskiego i Narbutta, legioniści Piłsudskiego i żołnierze ostatniej wojny - wrześniowcy, akowcy, berlingowcy - niech będzie i dla nas gwiazdą przewodnią w naszym życiu i naszej działalności - tego z serca wszystkim życzę.
Rozmawiała Czesława Paczkowska