Przedszkole-szkoła w Wojdatach u progu 15-lecia
"Latawiec" szybujący do marzeń
Za czasów Litwy sowieckiej i - owszem - przedszkola i szkoły były ogniwami jednego łańcucha edukacyjno-wychowawczego, aczkolwiek nie przykrywał ich wspólny dach. Funkcjonowały w osobnych budynkach, co prawda, nieraz ze sobą sąsiadujących. Nowe realia na początku lat 90. ubiegłego stulecia odmieniły jednak taki stan rzeczy, w czym nie bez znaczenia była w naturalny sposób kurcząca się liczba tych, kto tworzył zbiorowości przedszkolne. Żeby wypełnić świecące po części pustkami z rozmachem pobudowane gmachy przedszkolne, a odciążyć i przybliżyć szkoły do miejsc zamieszkania żądnych wiedzy, wpadnięto na pomysł łączenia przedszkoli z klasami początkowymi.
Korzystny "mezalians"
Danuta Narbut, dyrektor powołanej na bazie przedszkola w roku 1994 przedszkola-szkoły w Wojdatach, jednej z pięciu tego typu placówek oświatowych na terenie rejonu wileńskiego, jest zdania, że "mezalians" ów okazał się wcale nie chybionym wystrzałem. Dzieci trafiają w ich progi w wieku lat 3, a wychodzą już "opierzone", po ukończeniu klasy czwartej. Unikając szczęśliwie stresu, jaki jest nieunikniony z faktu koniecznego wtopienia się w nowe środowisko: z prawdziwą panią nauczycielką, zupełnie nowym otoczeniem, wynikającym z innego budynku, z klasy, gdzie ławki i tablica, z potrzeby noszenia tornistra z podręcznikami oraz koniecznością odrabiania zadań domowych. W ich bowiem przypadku dzieci nie muszą być "przeflancowywane" gdzie indziej, podejmują naukę w tych samych ścianach, pod okiem pań, które zdążyły już poznać i przyzwyczaić się jak do mam.
Naprawdę trudno z tymi argumentami pani Danuty się nie zgodzić. Nic więc dziwnego, że rodzice dziatwy, która startuje w przedszkolu, a kończy klasą czwartą, gotowi są przed pomysłodawcą takiego scalenia nisko w dowód podzięki schylić czoła. Mają przecież z głowy dowożenie dzieci do odległych o parę kilometrów Pogir; idąc z rana do pracy je przyprowadzają, a wieczorem w drodze powrotnej zabierają do będących na wyciągnięcie ręki domów. Mogąc oszczędzić sobie nerwów z tym, czy aby ich pociechy nie trafią pod samochód albo nie ugrzęzną gdzieś w zaspach.
Na rodziców łasce
Obecnie progi przedszkola-szkoły w Wojdatach przekracza 52 przedszkolaków w dwóch grupach litewskich i jednej polskiej, 6 dzieci z grupy przygotowawczej i 48 uczniów z polskich klas 1-4. Jeszcze w ubiegłym roku mieli łączoną klasę rosyjską, która im się jednak rozsypała z braku uczniów. Wynikającego po części z tego, że moda z oddawaniem przez Polaków dzieci do szkoły rosyjskiej zanikła, a po części z niżu demograficznego, jaki trapi całą Litwę. Chociaż chciałaby dyrektor Narbut wierzyć, że najgłębszy dołek pod tym względem mają za sobą, że obecność Wilna w zasięgu ręki, a wraz z nim możliwość znalezienia zatrudnienia nie spowodują przekształcenia się Wojdat i okolic w tereny, gdzie zabraknie młodych rodzin.
Zdaje sprawę moja rozmówczyni, że ich stan posiadania jest w znacznym stopniu uzależniony od tego, czy mają pracę rodzice ich pupilów. Najlepiej, jeśli zatrudnieni są oboje, bo wtedy stuprocentowa prawie pewność, że dziecko zostanie oddane już od maleństwa w ich pieczę. Zresztą, żeby cokolwiek odciążyć kuse rodzinne budżety, samorząd rejonu wileńskiego, jako zresztą jedyny na Litwie, podjął decyzję o 30-procentowych dotacjach do opłat rodziców za przedszkole. Dzięki temu nie muszą bulić po 130 litów za wyżywienie plus po 50 centów za dzień pobytu, a góra 70 litów miesięcznie. Tak to wygląda ta troska władz rejonu o swych mieszkańców przeniesiona na konkrety i komentarz jest tu zbędny.
Dyrektor młodością tchnąca
Skoro już jesteśmy na tropie podzięki władzom rejonowym, do tych zbiorowych chciałaby dołączyć Danuta Narbut również tę osobistą. Za to, że dla niej, ledwie po studiach będącej, powierzyły w roku 1994 ster kierowniczy. Liczyła wówczas lat ledwie 21 i była najmłodszą dyrektorką w placówkach oświatowych rejonu wileńskiego. Zdaje sprawę, że na ten jej kredyt zaufania na wyrost zapracowała... mama Danuta Kłopowa - znana na całej Wileńszczyźnie pedagog, która, będąc wrośnięta rodowymi korzeniami w ziemię trocką, w roku 1956 podjęła pracę w Wojdatach, oduczyła tu niejedno pokolenie młodzieży, a w czasie teraźniejszym kieruje szkołą w nie tak stąd odległych Sorok Tatary.
Dwóch zdań nie ma dyrektorka, że jej równe lata z pozostałą kadrą pedagogiczną w liczbie 17 przedszkolanek i nauczycielek były jakże pomocne w wypracowaniu przyjaznej atmosfery wzajemnej pomocy i zrozumienia, jaka panuje, a jaka jest rękojmią dobrych wyników. Rozumieją się z pół słowa z wicedyrektor ds. gospodarczych Ireną Szumiłową, z kadrą pedagogiczną w osobach Wioletty Cereszki, Jadwigi Jakszto, Anety Sawickiej, Czesławy Sokołowskiej, Jołdany Wincel, Elwiry Lawrukaitiene, Liny Pupkuviene. Wiedzą dziewczyny, że mają pracować tak, by każdy dzień w przedszkolu i szkole był dla dzieci inny, że "władza" gorąco przyklaśnie każdej ich nierutynowej inicjatywie. Czemu pomocne być mają różne kursy, szkolenia i studia, w czym osobistym przykładem świeci zresztą pani Danuta, będąca w posiadaniu stopnia metodyka i kierownika placówki oświatowej I kategorii, a mimo to studiująca na Uniwersytecie Pedagogicznym zarządzanie oświatą.
Jedną wielką rodziną
To ich życie wewnątrzszkolne jedną wielką rodziną zazębia się też o stosunki z rodzicami. W czym pani Danuta ma zadanie ułatwione po części znówże dzięki rodzicielce, której wiele mam i ojców obecnych wychowanków zawdzięcza własną wiedzę. Widząc, jak dziewczęta oddają się pracy, chętnie się do niej włączają. Poprzez liczny udział w wycieczkach i innych imprezach, mających miejsce w budynku przedszkola-szkoły i poza nim. Że frekwencja bywa naprawdę okazała, bardziej niż wymownie potwierdzają zdjęcia w gablotach oraz w stanowiącym swoistą kronikę okazałym albumie.
Kalendarz imprez (tych religijnych i tych świeckich), jakie organizują, jest naprawdę pękaty. Dzień Babci i Dziadka, Dzień Mamy, Dzień Samorządności, Kaziuki, Zapusty, Spotkania Wigilijne połączone z łamaniem się opłatkiem, inauguracja nowego roku szkolnego albo też związany z jego zakończeniem Dzień Urodzin przedszkola-szkoły w Wojdatach - to jakże niepełny wykaz tego, co realizują niespokojne wojdackie dusze. Żeby spotęgować wymowę niektórych uroczystości, towarzyszy im ufundowany w roku 1995 sztandar z jakże znaczącą symboliką: latawcem wzbijającym się w niebo, gdzie uśmiecha się słoneczko. Nie muszę mówić, że nawiązuje on w swej treści do beztroskiego i szczęśliwego dzieciństwa.
Drugi ze sztandarów, w jakich posiadaniu jest przedszkole-szkoła - to sztandar drużyn zuchowych i harcerskich. Martwi nieco dyrektor Danutę Narbut, że te drugie z powodu tylko klas początkowych zanikły. Ale zuchowe zostały, a dzięki nim mogą dzieci przeżywać niepowtarzalną przygodę zimowisk, letnich biwaków pod gołym niebem. Jak na miejscu tak też na Mazurach, a to dzięki kontaktom ze szkołą podstawową nr 2 w Mrągowie, która patronuje ich poczynaniom spod znaku "Szarej Lilijki". Jakże ważnej w wychowaniu latorośli w duchu tożsamości narodowej, w powodowaniu, by w dorosłym życiu nie złamała ich byle trudność.
Współpraca niejedno ma imię
Przywołane przez harcerstwo kontakty z Polską - to rozdział osobny, który - zdaniem dyrektor - winien być przez nich w dowód wdzięczności wykaligrafowany ze szczególnym namaszczeniem. Nie inaczej, jak Dobry Los zechciał ich w roku 1996 zetknąć z prywatną szkołą im. Tony Halika w Redzie. Jej dyrektor i właścicielka Jadwiga Liszek wraz z gronem pedagogicznym jest otwarta na wojdackie potrzeby. 70 proc. bibliotecznego księgozbioru - to ich dar, ponadto wspierają finansowo cztery najbardziej potrzebujące rodziny, organizują dla dziatwy z Wileńszczyzny niepowtarzalne kolonie letnie, po których ta może się chwalić, że widziała prawdziwe morze.
Znając solidność rodaków z Redy, jest pani Danuta pewna, że uda się im zrealizować w czerwcu tego roku spotkanie Wojdaty, Reda i Bullerbyn - rodzinne miasto Astrid Lindgren, z którym Reda zadzierzgnęła już kontakty. Patronować mu miałaby (a jakże inaczej!) uwielbiana przez dzieci na całym świecie Pippi Pończoszanka. Bariera językowa z rówieśnikami szwedzkimi bynajmniej nie straszy: dzieci z Wojdat już od klasy drugiej uczą się angielskiego, w reszcie pomocny będzie zrozumiały dla wszystkich język przyjaźni.
Z kolei współpraca z Domem Środowisk Twórczych w Łomży procentuje w podnoszeniu zawodowych kwalifikacji przedszkolanek i kadry pedagogicznej. W roku ubiegłym jego pracownicy Kazimierz Pawczyński i Jan Suchodoła poprowadzili w Wojdatach kurs z choreografii dla nauczycieli szkół początkowych całego rejonu wileńskiego, obdarowując na zakończenie wszystkie jego uczestniczki płytami kompaktowymi z nagraniami muzyki tańców ludowych. Niezapomniane wrażenie pozostawił też występ Teatru Czarnego prowadzonego przez Tomka Brzezińskiego, gdzie "główną rolę" gra podświetlana na różne sposoby tkanina. Nauczycielki tak to zafrapowało, że w toku warsztatów wystawiły własnymi siłami oparty na tej kanwie spektakl. Latem tego roku łomżyńscy przyjaciele noszą się z zamiarem zorganizowania wspólnego obozu dla dzieci z Polski i Wojdat, w którym obok siebie sąsiadowałyby nauka języka polskiego, teatr oraz muzyka.
... Każdego powszedniego dnia już o 6.30 kierowana przez Danutę Narbut wojdacka placówka strząsa sen z powiek. Wtedy to bowiem rodzice przyprowadzają albo przywożą tu swe przedszkolne pociechy. Na godzinę 8 natomiast przychodzą uczniowie klas początkowych, a cztery ściany zaczynają przypominać kipiący życiem ul pszczeli. I tak w kółko przez okrągły rok, z wyjątkiem miesięcznej przerwy latem na remonty, którą terminowo dopasowują do urlopów większości rodziców, czyje pociechy uczęszczają do przedszkola. A nad tymi zarówno rozbawionymi jak też uczącymi się ulatuje latawiec z ich godła, beztroski symbol dzieciństwa.
Henryk Mażul
Na zdjęciach: dyrektor D. Narbut;
lekcję religii w klasie czwartej prowadzi katechetka A. Sawicka
Fot. autor